czwartek, 30 sierpnia 2012

Mój pierwszy raz… jako au pair!


Jako, że wizyta w Castlebar zbliża się wielkimi krokami postanowiłam przybliżyć Wam nieco moją pierwszą rodzinkę i pierwszy wyjazd.

Podczas poszukiwania pracy jako summer au pair w 2010 roku w pewnym momencie miałam do wyboru kilka rodzinek i co by praca nie była zbyt prosta zdecydowałam się na rodzinkę z czwórką dzieci. Do teraz pamiętam ten stres jaki odczuwałam w samolocie (mój pierwszy lot!) i później kiedy to musiałam przedostać się z lotniska na dworzec, a później wsiąść w odpowiedni pociąg, który miał mnie zawieść do Castlebar. O dziwo wszystko poszło bez problemów, udało mi się nawet nie przespać docelowej stacji! Rodzinka w składzie: Anne, Aisling i Darragh czekała na mnie na dworcu i po krótkim przedstawieniu wspólnie doszliśmy do wniosku, że Kasia to imię niezwykle trudne i ciężkie do wymówienia więc zostałam przechrzczona i zyskałam nowe imię – Kate. Jak kiedyś bawiąc się z Laoise wspomniałam jej, że mam na imię Kasia to mała tylko na mnie dziwnie popatrzyła i ze śmiechem stwierdziła „You’re not Kasia. You’re Kate!”. 
Laoise! <3
 Jako, że przybyłam do Irlandii pod koniec maja (dzień po ustnej maturze z Polskiego) to trójka starszych dzieci czyli Maeve (lat 10), Darragh (lat 8) i Aisling (lat 6) wciąż chodziła do szkoły więc moim głównym obowiązkiem była opieka nad Laoise (lat 2 i 2 miesiące). Do tej pory nie spotkałam żadnego dziecka tak wygadanego jak Laoise – zasobem słownictwa zawstydziłaby niejednego trzylatka! Jak wyjeżdżałam z Irlandii Laoise miała 2 latka i 5 miesięcy, a potrafiła liczyć do 5, śpiewać piosenkę „Twinkle, twinkle” czy „A, b, c”, rozróżniała podstawowe kolory (z jednym wyjątkiem: -„Laoise what is the color of sky?” –„Princess!”) i mówiła bardzo dużo. To pewnie zasługa starszego rodzeństwa. Czas spędzony z Laoise wspominam bardzo miło, bo mała była niezwykle urocza i pokochałam ją już po kilku dniach, tym ciężej było mi ją zostawić, że ona nie rozumiała, że wracam do domu. Kiedy pewnego razu pod koniec mojego pobytu w Castlebar wspomniałam jej, że niedługo muszę wracać do domu usłyszałam w odpowiedzi „Kate this is you home”. Nawet jak wyjechałam to mała nie do końca rozumiała gdzie jestem, oto co ponad miesiąc po powrocie napisała mi w mailu hostka: „If I ask her 'Where did Kate go?', she says 'Gone to the library'… I asked her another day 'where did kate go?' and this time she said you were gone to tesco!“ – I o ilę bibliotekę potrafię zrozumieć, bo spędzałam tam sporo czasu o tyle wizja spędzenia całego miesiąca w Tesco wydaje mi się dziwaczna! ;)
10letnia Maeve
 Tak jak wspomniałam do połowy czerwca opiekowałam się całą czwórką tylko od 15tej do 18tej przygotowując im obiad, pomagając w odrabianiu zadań domowych i spełniając życzenia dotyczące tego w co się będziemy bawić – zabawy na trampolinie czy berek należały do ulubionych pozycji. Moje pozostałe obowiązki „ograniczały się” do codziennego prasowania (ciuchy należące do wszystkich w tym koszule hosta czy bluzki hostki), sprzątania po posiłkach, utrzymywania pokojów dzieci (3 pokoje), salonu, jadalni, kuchni i łazienek (w tym łazienka w sypialni hostów) w czystości (codzienne odkurzanie, raz w tygodniu mycie podłóg i wytarcie kurzy, wyszorowanie łazienek itp.) co nie było łatwym zadaniem – ktokolwiek próbował utrzymać dom w czystości nawet przy jednym dziecku wie, że jest to praktycznie niewykonalne.   
6letnia Aisling
 Z początku zarabiałam 100euro tygodniowo, ale potem hostka doszła do wniosku, że „jest ze mnie zadowolona, bo jestem super z dziećmi, ale nie jest zadowolona z czystości domu” i moja pensja została zredukowana do 80euro tygodniowo i raz w tygodniu zaczęła nas odwiedzać sprzątaczka (Polka) dzięki czemu nie musiałam już wycierać kurzy czy czyścić łazienek – reszta obowiązków pozostała bez zmian. Sporadyczne babysitingi były dodatkowo płatne w wysokości 20euro. Czasami czułam się trochę oszukana, bo obiecano mi co innego, ale kochałam dzieciaki więc nie narzekałam. Pod koniec czerwca skończyła się szkoła, a dzieciaki nie uczęszczały na żadne summer campy więc codziennie musiałam opiekować się całą czwórką i wykonywać pozostałe obowiązki – nie powiem, że było łatwo, bo były dni kiedy miałam wszystkiego dosyć i odliczałam ile zostało do powrotu… Ale były także dni, kiedy wszystko było super - to głównie zależało od humorów dzieci zwłaszcza 6letniej Aisling, która najbardziej potrafiła zaleźć za skórę. Najstarsza Maeve była bardzo kochana i była moją druga ulubioną osobą tam (po Laoise), z nią zawsze mogłam sobie porozmawiać na trochę poważniejsze tematy niż Peppa Pig czy Dora the exlorer i zawsze z chęcią spędzałam z nią czas nawet po godzinach pracy. Na trzecim miejscu był Darragh – jadąc do Irlandii myślałam, że z nim będą największe problemy… jak to z chłopcem! 
8letni Darragh
Okazało się jednak, że Darragh był w miarę spokojnym dzieckiem i nie sprawiał większych problemów. Najgorsza była Aisling, która za wszelką cenę próbowała odkryć na co może sobie ze mną pozwolić, jednak mimo wszystko ją też lubiłam, a wszystkich starałam się traktować tak samo i sprawiedliwie. Z dzieciakami zazwyczaj bardzo dobrze się dogadywałam i niejednokrotnie słyszałam, że jestem ich najlepszą au pair (szóstą z kolei z tego co pamiętam) co bardzo poprawiało mi humor. Dzień przed wyjazdem jak wszyscy przyszli do mnie do pokoju podziękować i dać prezenty to wszystkie dzieciaki się do mnie przytuliły i zaczęły płakać – oj ciężko było ich opuścić! Jak obiecałam, że przecież ich odwiedzę to usłyszałam tylko od Darragh, że wszystkie au pair im to obiecywały, a jak dotąd żadna ich nie odwiedziła… Postawiłam więc sobie za cel odwiedzić ich jak tylko będę w Irlandii, żeby ich nie zawieść i udało mi się tego dokonać w zeszłym roku! Bardzo się wtedy bałam, że Laoise nie będzie mnie pamiętać, bo przecież była jeszcze malutka jak wyjeżdżałam, ale to ona jako pierwsza zaczęła do mnie biec na stacji krzycząc „Kate, Kate patrz” i pokazując mi zdarte kolano. Ciężar spadł mi wtedy z serca!
Prezent pożegnalny! :)
Nawet po wyjeździe byłam w ciągłym kontakcie z rodzinką poprzez maile, wysyłałam im też kartki świąteczne i urodzinowe, bo nawet jak czasami miałam ciężkie dni to bycie au pair w Castlebar należy do jednych z fajniejszych wspomnień, a Anne i Jack byli zawsze dla mnie bardzo mili.
Wolne wieczory spędzałam często w towarzystwie innych au pair, z których większość wyjechała pod koniec lipca (ja byłam w Castlebar do końca sierpnia), a większości nie udało mi się nawet poznać. Zazwyczaj spotykałam się z Roser (Hiszpanka) i Eleną (Włoszka) dzięki którym poznałam Patricie (z Guatemali) co prowadzi do poznania Annychiary (Włochy), która zapoznała mnie z Noe (Meksykanin) i Marcinem… łańcuszek ten sporo się ciągnie, ale wymienione tutaj osoby są tymi, z którymi mam najwięcej wspomnień i z którymi wciąż jestem w kontakcie. 
Kolaż pożegnalny dla Eleny i Roser
Kolaż dla Patrici
Polsko-Hiszpańsko-Włoska impreza z typowym jedzeniem, impreza pożegnalna, wypady do pubu, gra w darta, karty czy bilard, wypady nad jezioro, pierwszy wyjazd do Dublina z Annachiarą, a potem prawie co weekendowe wyjazdy, imprezy z Marcinem i Noe, poznawanie Dublina rankiem po imprezach, World Culture Festival, zgubiony telefon – pełno mam wspomnień w większości bardzo pozytywnych! Bycie au pair wiązało się wtedy dla mnie z poznawaniem nowych ludzi, polepszaniem języka i wieloma przygodami i gdybym miała cofnąć się w czasie to wybrałam dokładnie tą samą rodzinkę po raz drugi! Bo kocham moje dzieciaczki i przeżyłam wspaniałą przygodę! Zresztą gdybym miała negatywne odczucia to nie zdecydowałabym się być au pair po raz drugi i nie wylądowałabym bym w Navan skąd właśnie piszę! 
Kolaż dla Annychiary

Kolaż dla Noego i Marcina

Więcej nie będę Was zanudzać, bo czasu spędzonego tam nie da się oddać w jednym czy dwóch postach – to jest osobna historia, o której mogłabym opowiadać godzinami! 

3 komentarze:

  1. oja sporo miałaś tych sprzątających obowiązków, ja bym się nie zgodziła ;x czwórka dzieciaków jest najlepsza, wiem z doświadczenia! Też mam kontakt z moja pierwszą rodzinką i są dla mnie jak rodzina, też wysyłamy sobie kartki i dość często się kontaktujemy, widujemy jak jestem w IRL. Powiem Ci, że moja Laoise umie chyba więcej niż Twoja a jest w takim samym wieku, chociaż mówi dużo to bardzo niewyraźnie...

    OdpowiedzUsuń
  2. czesc;) mam pytanie..czy jak pierwszy raz wyjechałaś jako au-pair umiałaś język agielski?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maturę (zarówno ustną jak i pisemną) na poziomie podstawowym zdałam na 90% ;)
      Ale wiadomo nie to jest wyznacznikiem znajomości języka :) Generalnie stwierdzam, że mój angielski był słaby - ubogie słownictwo i notoryczne błędy gramatyczne. Ten pierwszy raz pomógł mi o tyle, że przestałam się bać mówić :) Bo ludzie rozumieli i pomagali jak nie potrafiłam czegoś przekazać :)

      Usuń