poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Bank Holiday

No i zaczął się kolejny tydzień (bodajże mój 7 tydzień tutaj - jak ten czas szybko leci!). Weekend minął niestety dość szybko. Tym razem spędziłam go w domu, bo miała być brzydka pogoda to bez sensu było gdziekolwiek jechać, zresztą chciałam się wykurować.

W sobotę w porze obiadowej siedzę sobie u mnie w domku i czytam książkę i nagle słyszę, że ktoś otwiera drzwi do mnie - wychylam się z góry i widzę, że Michael do mnie idzie. Mały wchodzi po schodach i z uśmiechem na ustach krzyczy "Kadie, Kadie" - fajne mam imię prawda? ;) Wspiął się na górę po czym podchodzi do moich butów, przynosi mi je i stara się mi je założyć na stopy - ubrałam więc grzecznie buty i pytam się Michaela czy mam iść z nim na co mały odpowiada, że tak i bierze mnie za rączkę i prowadzi do domu. Co się okazało Emma powiedziała Michaelowi, że ma mnie zawołać na obiad. Mały się dobrze spisał hahaha! :)

Irlandia zdobyła medal w boksowaniu na olimpiadzie, a tutaj szkoli się kolejny bokser! :)
Dzisiaj jest Bank Holiday i nie wiedziałam za bardzo czy to oznacza dla mnie dzień pracujący czy też nie... Tak więc o 9 poszłam do głównego domu, gdzie dzieciaki były już ubrane i Derek dał im śniadanie więc trochę mi głupio było, bo nie miałam co ze sobą zrobić. Potem jednak Emma pojechała do swoich rodziców, a chwilę po niej Derek też gdzieś pojechał więc czułam się bardziej swobodnie sprzątając i bawiąc się z dzieciakami. Ogólnie był to ciężki dzień przez Caoimhe, która strasznie marudna i płaczliwa była. Raz Derek specjalnie ją wkurzyłam jak mała zaczęła się drzeć to nie wiedziałam co zrobić, a Derek się tylko śmiał - bardzo wychowawcze ;) Tak więc ja nie zwracałam uwagi na Caoimhe prawie dławiąca się i biegnącą do mamy i zajęłam się zabawą z Michaelem, który ostatnio jest wyjątkowo kochany - mały coraz bardziej rozumie to co się do niego mówi - hura! Najbardziej na niego działają obietnice typu "Chcesz iść na spacer? To zrób to." Dzisiaj obietnicą "Chcesz tatę?" udało mi się Michaela uśpić! ;)

Galway z Emmą i potworkami :) Powóz był ciągnięty przez konia o imieniu Guinness :D
Jak Caoimhe się uspokoiła to doszło do małego wypadku, bo przez przypadek stłukłam jej ulubiony kubek (taki duży z jej imieniem, w którym zawsze pije gorącą czekoladę) - normalnie tak mi strasznie głupio było, że myślałam, że tam się zaraz rozpłaczę (zwłaszcza, że w sobotę stłukłam przykrywkę od pojemnika na herbatę - ostatnio wszystko mi z rąk leci :(). Najgorzej było wytłumaczyć Caoimhe, że to przez przypadek! Ale udało mi się ją przekonać że odkupię jej taki sam kubek w weekend. Mam nadzieję, że uda mi się taki znaleźć!


Co oznacza, że za chwilę powinnam się zacząć uczyć statystyki czy ean-ów, a tak strasznie mi się nie chcę! :( Mam nadzieję, że wkrótce znajdę w sobie choć trochę motywacji! :)

3 komentarze:

  1. ja dziś tylko trochę pomogłam rodzince, bo tata był w domu więc nie musiałam pracować :)
    widzę tego konika zawsze jak przechodzę przez Eyre Squere :P ja jeszcze 40 dni ;/

    OdpowiedzUsuń
  2. O nieeee, mogłam się bardziej chwalić tym Cork, to byśmy pojechały razem :( Ja też lubię Dublin za międzynarodowość, ale strasznie lubię też Irlandczyków, więc miło jest z nimi czasem poobcować :) Chciałam pytać, czy nie chcesz wybrać się do Galway, ale zorientowałam się, że przecież już tam byłaś xD A u mnie bank holiday na całego, w sumie dobrze, że wybyłam z domu, bo tutaj ósemka dzieci łącznie przebywa aktualnie :DD Ja już chcęęę do Polskiiiii :<

    OdpowiedzUsuń
  3. Fakt, barbekju musi być, u mnie to samo :-D A ja piłam raz herbatkę z cytryną, kiedy czułam, że łapie mnie katar, ale zwykle popijam z mlekiem, posmakowała mi. Zastępuje mi kawę, bo jestem na kofeinowym odwyku.

    OdpowiedzUsuń