piątek, 2 listopada 2012

Pocztówkowo :)

Ostatnio pisałam o kubku, który zrobiłam dla Caoimhe, ale do tej pory go nie wysłałam, bo paczka do Irlandii kosztuje ok. 50zł :o Postanowiłam wysłać kubek jako prezent Świąteczny ! :) Wtedy dokupię coś dla Michael'a i jakiś prezent dla Emmy i Dereka i załatwię wszystko za jednym razem. A tymczasem kilka dni temu wysłałam Caoimhe pocztówkę - wiem jak mała zawsze sprawdzała skrzynkę, żeby zobaczyć czy jest coś dla niej i zawsze się ogromnie cieszyła gdy okazało się, że ktoś do niej napisał! Tak więc postanowiłam wywołać uśmiech na twarzy Caoimhe i wysłałam taką oto pocztówkę:

Należy na niej znaleźć Wally'ego :) I jeszcze jakieś inne 3 rzeczy, które są napisane z tyłu pocztówki, ale zapomniałam spisać co to miało być... Gdzie jest Wally? :)

Pomyślałam też, że na pewno Kathy (babcia Caoimhe) byłoby bardzo miło gdyby dostała ode mnie pocztówkę więc wybrałam taką z widoczkami z Poznania - w końcu to tu, chcąc nie chcąc, spędzam najwięcej czasu. Mój wybór padł na taką oto kartkę:


Oprócz tego jak część z Was wie aktywnie wysyłam pocztówki na postcrossingu. Jest to naprawdę świetna strona, gdzie najpierw losujemy osobę do której wysyłamy pocztówkę, a kiedy ta pocztówkę dotrze do danej osoby i zostania zarejestrowana na stronie jakaś inna losowa osoba przesyła nam pocztówkę - super sprawa! :) W mojej kolekcji zgromadziłam już ok. 130 pocztówek z różnych zakątków świata - moją galerię otrzymanych (a zaraz obok wysłanych) kartek możecie zobaczyć tutaj. Wysłałam też mniej więcej tyle pocztówek - nawet nie pytajcie ile mnie to już kosztowało... ;) Aczkolwiek ekscytacja przy losowaniu kartki, szukanie odpowiedniej pocztówki (żeby spodobała się osobie, której ją wysyłam), radość przy otwieraniu skrzynki i czytaniu wiadomości od nieznanych mi osób jest o wiele więcej warta niż pieniądze, które w to wkładam! :)

A na koniec obrazki kilku moich ulubionych odebranych pocztówek:

Moja pierwsza odebrana pocztówka - uwielbiam Krecika więc możecie sobie wyobrazić radość na mojej twarzy gdy zobaczyłam ją w skrzynce :)
Rosyjska pocztówka z przepisem na barszcz. Chciałabym zgromadzić więcej takich pocztówek-przepisów, ale jak na razie mam tylko tą jedną kartkę.
Pocztówki ze zdjęciami dzieciaczków robionymi przez Anne Gedens należą do moich ulubionych! :)
Takie kartki też mi się bardzo podobają :) Niestety nie mam ich tak dużo jakbym chciała.
Zapomniałam, że mam jeszcze jeden przepis - przepis na grzechotnika! :D Pocztówkę dostałam od 6letniego chłopca z USA, który na odwrocie narysował Polską flagę, a także siebie i mnie trzymających się za ręce w ramach przyjaźni :)
Oczywiście mam o wiele więcej ulubionych pocztówek - niektóre ze względu na ich treść inne ze względu na wygląd, ale nie ma tutaj wystarczająco miejsca, żeby podzieliła się nimi z Wami :)

niedziela, 14 października 2012

Kubek dla Caoimhe :)

Miałam tutaj pisać tylko o rzeczach związanych z au pair więc siłą rzeczy notki w ciągu roku nie będą się pojawiać zbyt często - nie chcę żeby ten mój au pairkowy niecodziennik zamienił się w codziennik z mojego życia ;)

Pamiętacie jak pisałm o tym, że zbiłam ulubiony lubek Caoimhe? Za punkt honoru postawiłam sobie wtedy odkupienie takiego samego. Niestety w ciągu kilku tygodni dzielących mnie od powrotu do Polski nie udało mi się go znaleźć w żadnym sklepie i wtedy właśnie wpadłam na pomysł zrobienia dla Caoimhe magicznego kubka! :)

Magiczny kubek - z początku czarny, a gdy wlejesz do niego gorącej wody... Zresztą zobaczccie sami! :)

Przed
Po zalaniu wodą z każdej strony! :)
Teraz tylko muszę to cudo wysłać do Irlandii - jestem pewna, ze Caoimhe się ucieszy! :)

Trochę mi tęskno za moimi potworkami, za byciem au pair, za Irlandią i za Dublinem... Na szczęście nie mam zbyt czasu, żeby nad tym rozmyślać - zaczął się rok akademicki i trzeba zabrać się do nauki! ;)

wtorek, 11 września 2012

Trochę statystyk

W Irlandii byłam od 22.06 do 10.09 - czyli spędziłam na zielonej wyspie 80dni.

Przeczytane książki:
1. The (im)perfect girlfriend - Lucy-Anne Holmes ****
2. You drive me crazy - Carole Matthews ****
3. Where rainbows end - Cecelia Ahern *****
4. The sweetest Taboo - Carole Matthews ****
5. From Here to Maternity - Sinead Moriarty ****
6. Dedication - Nicola Kraus and Emma McLaughlin **
7. Always on my mind - Colette Caddle ****
8. If you Could see me now - Cecelia Ahern ****
9. The Book of Tomorrow - Cecelia Ahern ****


Nauczone nowe słówka z Hiszpańskiego: 750
Nauczone nowe słówka z Angielskiego: 240
Przebiegnięte na bieżni: 107,5 km

Odwiedzone miejsca:
  • Dublin
  • Navan
  • Kells
  • Ballina
  • Clifden
  • Galway
  • Loughcrew
  • Belfast
  • Howth
  • Slane
  • Castlebar




 Zaoszczędzone pieniądze: 
440euro (40% moich zarobków - bez komentarza, bo planowałam więcej ;))
Pieniądze głównie wydałam na pamiątki, prezenty, kartki urodzinowe, imprezy i wycieczki! :)

A potem im dalej tym gorzej ;)

Statystyki blogowe:

Blog istnieje od 17.06.2012 czyli 86 dni.
Ilość notek: 31
Ilość odwiedzin: 2 246
(
Polska
928
Irlandia
814
Wielka Brytania
179
Rosja
97
Francja
72
)
Najczęściej wyszukiwane słowa kluczowe:
irlandia, moj pierwsza książki kucharskie dla dzieci, co zawiesc na prezent do irlandi, codzienny niecodziennik, prezent dla 2 latka, au pair lista obowiązków, au pair w irlandii jak było?, bierzemy misia w teczkę piosenka wrzuta, bycie summer au pair w irlandii blog, ciuchy irlandia blogspot, cytaty o jezusie, grzybobranie irlandia 2012, mróz dublin o'connell, pierwsze dni jako au pair, pierwsze miesiace jako au pair jest najgorsze z jezykiem

Moje ulubione to chyba "cytaty o jezusie" - myślę, że to przez Jezusa rozdającego darmowe babeczki w Belfaście! ;)

Najpopularniejsze posty:

Room tour
Ciągle pada...
Drink, drank, drunk ;)

I o ile Room tour i Drink, drank, drunk ;) jeszcze rozumiem to popularnośc postu Ciągle pada.. jest dla mnie zagadką :)


Moja ściana wspomnień po spakowaniu - trochę farby zeszło! Ups! ;)

Dziękuję wszystkim za odwiedziny i miłe słowa w komentarzach - i do usłyszenia za rok lub półtorej! :)

P.S. Dziwnie jest być znowu w Polsce... Jeszcze dziwniej jest nie słyszeć "Hi! How are you?" w każdym sklepie, a pierwsze słowo jakie przychodzi mi na myśl po dostaniu reszty to "Thank you!". I jest za ciepło - zdecydowanie! ;) No dobra może nie za ciepło, ale zbyt duszno - popołudniowy deszcz bardzo mnie ucieszył - ach te przyzwyczajenia do Irlandzkiej pogody! :D

poniedziałek, 10 września 2012

Time to say goodbay


To już jest koniec… Ale zanim o tym to muszę, po prostu muszę, opisać ostatnie dni tak jak mam to w zwyczaju! 

Na czym skończyłam moją opowieść? Ahh już wiem babysiting w czwartek – w zasadzie nie było źle, Caoimhe w miarę grzeczna i dała mi popalić tylko przy odrabianiu lekcji. We wszystkim jej pomogłam, ale niestety zadanie domowe z Irlandzkiego przerosło moje siły więc poszliśmy do Katty, która stwierdziła, że już nie pamięta Irlandzkiego – hahaha uwielbiam to w Iralndczykach, że połowa z nich już nie potrafi mówić po IRL :D Noc też przebiegła bez większych problemów, bo teraz nauczona poprzednim razem wiedziałam, że mam nie spać z Caoimhe i… skończyłam śpiąc z Michaelem! Mały był jakiś niespokojny i 2 razy się budził i biegł do sypialni Emmy i Dereka, a tam wpadał w płacz, bo rodziców nie ma to się zlitowałam nad nim i pozwoliłam mu spać ze mną na dole.
Mimo, że w piątek wstałam dopiero o 8:20, żeby przygotować Caoimhe do szkoły to byłam mega zmęczona… Na szczęście 3 kawy postawiły mnie na nogi i jakoś dotrwałam do 16tej kiedy to hości wrócili, a ja poszłam się szykować na wieczór. I tym sposobem dochodzimy do imprezy pt. :”Kac Dublin” :)
Kartka od Katty! :)
Okazało się, że tylko Ola mogła się spotkać w piątek więc postanowiłyśmy zrobić jakiś before w hostelu co by później nie tracić kasy na alkohol w klubach. Obie byłyśmy w wyśmienitych humorach i naprawdę spędziłam super wieczór, a jak teraz o tym myślę to nie mogę przestać się uśmiechać! Mówiąc w skrócie: z Olasią wybrałyśmy się do fajnego miejsca i miałyśmy (nie)zapomniany wieczór! J I w tym miejscu chciałabym jeszcze raz bardzo podziękować Oli za wszystko! Za mega towarzystwo, za wspólne wycieczki, za pyszne (tak przypuszczam jeszcze nie jadłam :D) ciasteczka, po prostu za wszystko – dziękuję! I zapraszam do Poznania! :D
DZIĘKUJĘ!!
W sobotę Ola z rana pojechała do Galway, a ja wybrałam się na zakupy – Dublin żegnał mnie przepiękną pogodą więc jak już byłam zmęczona zakupami to usiadłam nad rzeką i zaczęłam wypisywać podziękowania dla hostów i dzieciaczków. W prezencie dla Emmy i Dereka kupiłam kartkę „Thank you” i baryłki, dla Caoimhe książka o księżniczkach z wklejonym moim zdjęciem , a dla Michael’a alfabet + moje zdjęcie. W ogóle bardzo mi się podoba jak Michael przegląda swoją książkę – zawsze zaczyna od środka i po kolei mówi mi co jest na obrazkach (o ile umie to coś nazwać) po czym dochodzi do pierwszej strony i z bananem na twarzy mówi „Look Kaddy” – a on zawsze look takim podnieconym głosikiem mówi, nie sposób się nie uśmiechnąć! 
Relaks nad rzeką i szukanie weny - co by tu napisać...
Niedziele upłynęła pod hasłem „chatka z piernika” (przepis tutaj) – robiąc ją poczułam atmosferę świąt, a co najlepsze wieczorem w tv leciał „Kevin sam w Nowym Yorku” ! :D Po powrocie z obiadu wręczyłam wszystkim prezenty i jestem pewna, że wszyscy się ucieszyli z tego co dostali. Ja natomiast dostałam w prezencie torbę, podkładkę pod kubek (Slainte – jedyne słowo które znam po Irlandzku! :D), kartkę z podziękowaniem, bilet powrotny na autobus, Maltersy (które w przypływie chandry z powodu wyjazdu już zjadłam ;)) oraz… serki i przepis na cheescake, bo mi strasznie smakuje sernik, który oni tutaj robią! :)
Prezenty pożegnalne dla rodzinki :)
Dzisiaj rano zamierzałam wstać przed wyjściem Caoimhe do szkoły, żeby ją pożegnać po raz ostatni, ale mała mnie uprzedziła i razem z Michaelem przyszli do mnie ok. 8:30 – oczywiście mnie obudzili! ;) Ale to było urocze, bo Caoimhe sama się ubrała w mundurek (zawsze trzeba się namęczyć chyba z 15-20 minut, żeby zmusić Caoimhe do ubrania) i ubrała też małego i tak stali pod drzwiami mojego domku pukając i się ciesząc! :) A teraz Caoimhe już w szkole… Emma odwiedzie mnie na autobus ok. 13 więc muszę jeszcze dokończyć pakowanie i zamierzam spędzić resztę dnia na zabawie z Michaelem! 
A to ja dostałam! :)
Argh... nie cierpię się pakować!
Chatka z piernika :D

Caoimhe zrobiła też wróżkę z piernika ^^
Zamierzam napisać jeszcze ostatnia notką – typowe podsumowanie tak więc do usłyszenia z Polski! :)

środa, 5 września 2012

It's a final countdown!

5 dni, 5 dni, 5 dni! Chyba w końcu ekscytacja wzięła górę nad smutkiem z powodu opuszczenia Irlandii więc teraz dla odmiany nie mogę usiedzieć w miejscu myśląc już tylko o powrocie. Praca, która od kiedy Caoimhe wróciła do szkoły polega na zabawie z Michaelem do 12tej, potem mały śpi ok. 2-3h, potem znów zabawa, lekcje z Caoimhe i koniec... Wyjątkowo się nudzę ostatnio i z niecierpliwością odliczam dni do piątku!


Ach jak to miło znów być dzieckiem - czyli Kasia na zjeżdżalni! :)


Ale zanim piątek nadejdzie czeka mnie kolejny babysitting - jutro ok. 11tej Emma z Derekiem wybierają się na ślub, a potem wesele i wrócą dopiero w piątek po 16tej - jak balować to na całego, a co! Czyli jutro na pewno czeka mnie jakieś pieczenie z Caoimhe, żeby ją czymś zająć po południu - zresztą ja nie narzekam, bo uwielbiam te nasze słodkości! :)

"You did it! High five!" :D
W piątek wieczorkiem ostatnia imprezka w Dublinie! Potem w sobotę muszę odwiedzić sporo sklepów, żeby dokupić brakujące pamiątki, prezenty pożegnalne (wciąż nie jestem pewna co kupić...) czy jakieś ciuchy na przecenie! :) No i oczywiście muszę pójść do Polskiego sklepu, bo na niedzielę zaplanowałam robienie chatki z piernika z Caoimhe - mała zawsze podziwia moje chatki i wiem, że to będzie dla niej wielka niespodzianka, z której się na pewno ucieszy! Mam nadzieję, że bez problemu znajdę przyprawę do piernika :)

Tak apropo świąt - dzisiaj sprzątając Caoimhe pokój znalazłam kalendarz adwentowy, który zrobiłyśmy w zeszłym roku! :)
Potem w niedzielę idziemy gdzieś na kolację wszyscy, bo to mój przedostatni dzień i w poniedziałek wylot! Co prawda samolot mam dopiero ok. 17tej, ale wiadomo na lotnisko trzeba jechać wcześniej - nie mam nic przeciwko, bo na Dublińskim lotnisku jest pełno sklepów z pamiątkami, które uwielbiam! :)

Czyli co robię wieczorami zamiast się uczyć! ;)
Ściana wspomnień i kartka na ścianie "Stop reading! Start learning!" :D

poniedziałek, 3 września 2012

Z wizytą u byłej rodzinki :)


Pisane wczoraj w pociągu:
No i godzina za mną, jeszcze tylko ok. 2:15 i będę z powrotem w moim ukochanym Dublinie, w którym pełno będzie flag i ludzi ubranych w barwy, bo dzisiaj mecz GAA: Dublin vs Mayo – czyli jestem rozdarta, bo obie drużyny są mi bliskie. // Dopisek: wygrało Mayo - hura! :D
Kibice! :) Jak zawsze zakorkowali Dublin i autobus do Navan jechał baaardzo wolno
Pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu jeździłam co któryś piątek do Dublina szczęśliwa, że znów mogę tam być i spotkać się ze znajomymi. Teraz podróż pociągiem, tak zresztą jak przejazd przez Castlebar, zabawa z dzieciakami czy spanie w starym pokoju sprawiają, że odczuwam jakąś dziwną melancholię. Wehikuł czasu to byłby cud – naprawdę chciałabym cofnąć się do tamtych chwil i przeżyć je jeszcze raz, ale z drugiej strony tak bardzo jak kocham moją Castlebarską rodzinkę tak w tym roku odkryłam, że nie jest to już moje miejsce, a mówiąc moja rodzinka czy moje dzieciaki widzę przed oczami Caoimhe i Michaela. Nawet rozmawiając i bawiąc się z Laoise musiałam się powstrzymywać, żeby nie zacząć mówić do niej w sposób w jaki mówię do Michaela, z tymi wszystkimi zdrobnieniami i w ogóle! 

Stáisiún Heuston - uwielbiam jak w LUASie mówią wszystkie nazwy po angielsku i irlandzku :)
Wypasiony pociąg! :)
Tak jak myślałam weekend spędziłam głównie na zabawie z dzieciakami, co mi wychodzi najlepiej! :) Dotarłam do Castlebar w sobotę ok. 15:30 i oczywiście przywitała mnie ulewa – witamy na zachodzie Irlandii! ;) Ze zdziwieniem stwierdziłam, że dzieciaki się praktycznie w ogóle nie zmieniły – no może poza Laoise, która ma teraz bardzo długie włosy (w całym swoim 4letnim życiu pozwoliła przyciąć je lekko tylko 2 razy). Gra, którą kupiłam im w prezencie została z entuzjazmem przyjęta i od razu zaczęliśmy grać, choć chwilami było ciężko jak Laoise wszystkim mówiła kim kto jest - choć to też było zabawne! :) Potem standardowo zabawa w chowanego, berka czy gra w monopoly czyli kochana au pair Kate robiła wszystko żeby dzieciaki miały fajny weekend. Czas zleciał niewiarygodnie szybko – gdy wybiła 21ta byłam niesamowicie zdziwiona myśląc, że dopiero 17ta co Maeve skomentowała ze śmiechem „że przecież obiad był o 19tej!”.  

Maeve się schowała!
Am I an animal? Am I a vehicle? - czyli gramy w grę, którą im kupiłam :)
Jako, że wczoraj bawiliśmy się praktycznie do 23tej dzisiaj dzieciaki długo pospały, zjedliśmy śniadanie ok. 12tej, chwila zabawy i nagle hostka wchodzi do ogrodu mówiąc mi, że już czas jechać na dworzec. Zostałam wyprzytulona za wsze czasy, usłyszałam wiele miłych rzeczy od moich dzieciaczków i naprawdę dobrze się bawiłam! Myślę, że działa to z wzajemnością, bo kładąc się spać w sobotę dzieciaki powiedziały hostce, że chcą znów mieć au pair (ja byłam ostatnia), która będzie się z nimi bawiła tak jak Kate. Wyjazd zaliczam do bardzo udanych - naprawdę super było pogadać i pobawić się z dzieciakami, które zajmują specjalne miejsce w moim sercu! :)

P.S. W książce kucharskiej (KLIK) nowy przepis! :)

czwartek, 30 sierpnia 2012

Mój pierwszy raz… jako au pair!


Jako, że wizyta w Castlebar zbliża się wielkimi krokami postanowiłam przybliżyć Wam nieco moją pierwszą rodzinkę i pierwszy wyjazd.

Podczas poszukiwania pracy jako summer au pair w 2010 roku w pewnym momencie miałam do wyboru kilka rodzinek i co by praca nie była zbyt prosta zdecydowałam się na rodzinkę z czwórką dzieci. Do teraz pamiętam ten stres jaki odczuwałam w samolocie (mój pierwszy lot!) i później kiedy to musiałam przedostać się z lotniska na dworzec, a później wsiąść w odpowiedni pociąg, który miał mnie zawieść do Castlebar. O dziwo wszystko poszło bez problemów, udało mi się nawet nie przespać docelowej stacji! Rodzinka w składzie: Anne, Aisling i Darragh czekała na mnie na dworcu i po krótkim przedstawieniu wspólnie doszliśmy do wniosku, że Kasia to imię niezwykle trudne i ciężkie do wymówienia więc zostałam przechrzczona i zyskałam nowe imię – Kate. Jak kiedyś bawiąc się z Laoise wspomniałam jej, że mam na imię Kasia to mała tylko na mnie dziwnie popatrzyła i ze śmiechem stwierdziła „You’re not Kasia. You’re Kate!”. 
Laoise! <3
 Jako, że przybyłam do Irlandii pod koniec maja (dzień po ustnej maturze z Polskiego) to trójka starszych dzieci czyli Maeve (lat 10), Darragh (lat 8) i Aisling (lat 6) wciąż chodziła do szkoły więc moim głównym obowiązkiem była opieka nad Laoise (lat 2 i 2 miesiące). Do tej pory nie spotkałam żadnego dziecka tak wygadanego jak Laoise – zasobem słownictwa zawstydziłaby niejednego trzylatka! Jak wyjeżdżałam z Irlandii Laoise miała 2 latka i 5 miesięcy, a potrafiła liczyć do 5, śpiewać piosenkę „Twinkle, twinkle” czy „A, b, c”, rozróżniała podstawowe kolory (z jednym wyjątkiem: -„Laoise what is the color of sky?” –„Princess!”) i mówiła bardzo dużo. To pewnie zasługa starszego rodzeństwa. Czas spędzony z Laoise wspominam bardzo miło, bo mała była niezwykle urocza i pokochałam ją już po kilku dniach, tym ciężej było mi ją zostawić, że ona nie rozumiała, że wracam do domu. Kiedy pewnego razu pod koniec mojego pobytu w Castlebar wspomniałam jej, że niedługo muszę wracać do domu usłyszałam w odpowiedzi „Kate this is you home”. Nawet jak wyjechałam to mała nie do końca rozumiała gdzie jestem, oto co ponad miesiąc po powrocie napisała mi w mailu hostka: „If I ask her 'Where did Kate go?', she says 'Gone to the library'… I asked her another day 'where did kate go?' and this time she said you were gone to tesco!“ – I o ilę bibliotekę potrafię zrozumieć, bo spędzałam tam sporo czasu o tyle wizja spędzenia całego miesiąca w Tesco wydaje mi się dziwaczna! ;)
10letnia Maeve
 Tak jak wspomniałam do połowy czerwca opiekowałam się całą czwórką tylko od 15tej do 18tej przygotowując im obiad, pomagając w odrabianiu zadań domowych i spełniając życzenia dotyczące tego w co się będziemy bawić – zabawy na trampolinie czy berek należały do ulubionych pozycji. Moje pozostałe obowiązki „ograniczały się” do codziennego prasowania (ciuchy należące do wszystkich w tym koszule hosta czy bluzki hostki), sprzątania po posiłkach, utrzymywania pokojów dzieci (3 pokoje), salonu, jadalni, kuchni i łazienek (w tym łazienka w sypialni hostów) w czystości (codzienne odkurzanie, raz w tygodniu mycie podłóg i wytarcie kurzy, wyszorowanie łazienek itp.) co nie było łatwym zadaniem – ktokolwiek próbował utrzymać dom w czystości nawet przy jednym dziecku wie, że jest to praktycznie niewykonalne.   
6letnia Aisling
 Z początku zarabiałam 100euro tygodniowo, ale potem hostka doszła do wniosku, że „jest ze mnie zadowolona, bo jestem super z dziećmi, ale nie jest zadowolona z czystości domu” i moja pensja została zredukowana do 80euro tygodniowo i raz w tygodniu zaczęła nas odwiedzać sprzątaczka (Polka) dzięki czemu nie musiałam już wycierać kurzy czy czyścić łazienek – reszta obowiązków pozostała bez zmian. Sporadyczne babysitingi były dodatkowo płatne w wysokości 20euro. Czasami czułam się trochę oszukana, bo obiecano mi co innego, ale kochałam dzieciaki więc nie narzekałam. Pod koniec czerwca skończyła się szkoła, a dzieciaki nie uczęszczały na żadne summer campy więc codziennie musiałam opiekować się całą czwórką i wykonywać pozostałe obowiązki – nie powiem, że było łatwo, bo były dni kiedy miałam wszystkiego dosyć i odliczałam ile zostało do powrotu… Ale były także dni, kiedy wszystko było super - to głównie zależało od humorów dzieci zwłaszcza 6letniej Aisling, która najbardziej potrafiła zaleźć za skórę. Najstarsza Maeve była bardzo kochana i była moją druga ulubioną osobą tam (po Laoise), z nią zawsze mogłam sobie porozmawiać na trochę poważniejsze tematy niż Peppa Pig czy Dora the exlorer i zawsze z chęcią spędzałam z nią czas nawet po godzinach pracy. Na trzecim miejscu był Darragh – jadąc do Irlandii myślałam, że z nim będą największe problemy… jak to z chłopcem! 
8letni Darragh
Okazało się jednak, że Darragh był w miarę spokojnym dzieckiem i nie sprawiał większych problemów. Najgorsza była Aisling, która za wszelką cenę próbowała odkryć na co może sobie ze mną pozwolić, jednak mimo wszystko ją też lubiłam, a wszystkich starałam się traktować tak samo i sprawiedliwie. Z dzieciakami zazwyczaj bardzo dobrze się dogadywałam i niejednokrotnie słyszałam, że jestem ich najlepszą au pair (szóstą z kolei z tego co pamiętam) co bardzo poprawiało mi humor. Dzień przed wyjazdem jak wszyscy przyszli do mnie do pokoju podziękować i dać prezenty to wszystkie dzieciaki się do mnie przytuliły i zaczęły płakać – oj ciężko było ich opuścić! Jak obiecałam, że przecież ich odwiedzę to usłyszałam tylko od Darragh, że wszystkie au pair im to obiecywały, a jak dotąd żadna ich nie odwiedziła… Postawiłam więc sobie za cel odwiedzić ich jak tylko będę w Irlandii, żeby ich nie zawieść i udało mi się tego dokonać w zeszłym roku! Bardzo się wtedy bałam, że Laoise nie będzie mnie pamiętać, bo przecież była jeszcze malutka jak wyjeżdżałam, ale to ona jako pierwsza zaczęła do mnie biec na stacji krzycząc „Kate, Kate patrz” i pokazując mi zdarte kolano. Ciężar spadł mi wtedy z serca!
Prezent pożegnalny! :)
Nawet po wyjeździe byłam w ciągłym kontakcie z rodzinką poprzez maile, wysyłałam im też kartki świąteczne i urodzinowe, bo nawet jak czasami miałam ciężkie dni to bycie au pair w Castlebar należy do jednych z fajniejszych wspomnień, a Anne i Jack byli zawsze dla mnie bardzo mili.
Wolne wieczory spędzałam często w towarzystwie innych au pair, z których większość wyjechała pod koniec lipca (ja byłam w Castlebar do końca sierpnia), a większości nie udało mi się nawet poznać. Zazwyczaj spotykałam się z Roser (Hiszpanka) i Eleną (Włoszka) dzięki którym poznałam Patricie (z Guatemali) co prowadzi do poznania Annychiary (Włochy), która zapoznała mnie z Noe (Meksykanin) i Marcinem… łańcuszek ten sporo się ciągnie, ale wymienione tutaj osoby są tymi, z którymi mam najwięcej wspomnień i z którymi wciąż jestem w kontakcie. 
Kolaż pożegnalny dla Eleny i Roser
Kolaż dla Patrici
Polsko-Hiszpańsko-Włoska impreza z typowym jedzeniem, impreza pożegnalna, wypady do pubu, gra w darta, karty czy bilard, wypady nad jezioro, pierwszy wyjazd do Dublina z Annachiarą, a potem prawie co weekendowe wyjazdy, imprezy z Marcinem i Noe, poznawanie Dublina rankiem po imprezach, World Culture Festival, zgubiony telefon – pełno mam wspomnień w większości bardzo pozytywnych! Bycie au pair wiązało się wtedy dla mnie z poznawaniem nowych ludzi, polepszaniem języka i wieloma przygodami i gdybym miała cofnąć się w czasie to wybrałam dokładnie tą samą rodzinkę po raz drugi! Bo kocham moje dzieciaczki i przeżyłam wspaniałą przygodę! Zresztą gdybym miała negatywne odczucia to nie zdecydowałabym się być au pair po raz drugi i nie wylądowałabym bym w Navan skąd właśnie piszę! 
Kolaż dla Annychiary

Kolaż dla Noego i Marcina

Więcej nie będę Was zanudzać, bo czasu spędzonego tam nie da się oddać w jednym czy dwóch postach – to jest osobna historia, o której mogłabym opowiadać godzinami!