Kojarzycie piosenkę Boney M „Belfast”? Mi zawsze chodzi po
głowie refren jak myślę o Belfaście… gdzie spędziłam razem z Olą (http://olasiawirlandii.blogspot.com/) ostatni
weekend. Powiem Wam, że ciężko było wstać w sobotę o 7 rano – toż to zbrodnia w
biały dzień! ;) Zwłaszcza, że w piątek z okazji ślicznej pogody mieliśmy bbq i
wypiłam z Emmą o jednego drinka za dużo – podróż autobusem z wioski do Navan, a
potem z Navan do Dublina nie należała do najprzyjemniejszych… Ale potem było
już tylko lepiej :)
Spotkałyśmy się z Olą na busarasie skąd następnie udałyśmy
się spacerkiem na dworzec Dublin Conolly – pociąg do Belfastu miałyśmy o 11tej
i równo po 2h 15min byłyśmy na miejscu. Belfast jest stolicą Irlandii
Północnej, która to leży w Wielkiej Brytanii – w sumie nie czułam, żebym była w
Wielkiej Brytanii, bo przecież wciąż byłam na tej samej wyspie, ale o dziwo nie
czułam się też jak w Irlandii. Z „Belfastdzkiego” (trudne słowo! :D) dworca,
który bardzo przypominał lotnisko w Dublinie wyruszyłyśmy na poszukiwanie
hostelu – o dziwo udało nam się nie zgubić! Nasz hostel okazał się być bardzo
specyficzny (pierwszy raz spotkałam się
z dzwonkiem do drzwi w hostelu), ale nie można zbyt wiele wymagać od
najtańszego hostelu jaki udało nam się znaleźć w mieście. :) Zostawiłyśmy nasze
bagaże na jeszcze nie posprzątanych łóżkach i wyruszyłyśmy zwiedzać!
Naszym pierwszym celem była St Anne’s Cathedral (która
znajdowała się bardzo blisko hostelu).
Nie należę do fanów zwiedzania kościołów
i katedr, ale bardzo podobał mi się plac przed katedrą pełen cytatów sławnych
Irlandzkich pisarzy.
Po dokładnym obejrzeniu katedry udałyśmy się do Queen’s
University, po drodze minęłyśmy City Hall, gdzie Jezus rozdawał darmową kawę,
herbatę i babeczki – takie rzeczy tylko w Belfaście ;)
Darmowa babeczka od Jezusa była trochę za słona jak na mój gust! ;) |
Quenn’s University okazało się bardzo uroczym budynkiem
położonym niedaleko ogrodów botanicznych które oczywiście też odwiedziłyśmy, a
co! :)
Wracając z uniwersytetu zahaczyłyśmy jeszcze raz o City Hall, gdzie
odbywa się wystawa… naturalnych rozmiarów krów! (Ciekawostka: od 1999 krowy te
podróżują po całym świecie. Zaczęły w Chicago i jak na razie odwiedziły 70
miast – zapraszam krowy do Polski! :D).
Please do not seat on me! - powiedziała krowa ;) |
City Hall z kółkami olimpijskimi i Brytyjską flagą |
Po zapoznaniu się ze wszystkimi krówkami wyruszyłyśmy do
Titanic Quarter – nie wiem czy wiecie, ale słynny Titanic został zbudowany
właśnie w Belfaście! Niestety nie udało nam się odwiedzić muzeum, bo wszystkie
bilety były już wyprzedane, ale zawsze możemy się pochwalić, że byłyśmy w
miejscu gdzie zbudowano Titanica! :)
W zasadzie po kilkugodzinnym spacerku mogłyśmy się
pochwalić, że zobaczyłyśmy wszystko co się dało w Belfaście – jeśli ktoś z Was
wybiera się do Belfastu to wszem i wobec ogłaszam, że 1 dzień to wystarczająco
dużo czasu, żeby zwiedzić to maleńkie miasto! :)
Wieczorem był czas na odpoczynek co w naszym wypadku oznacza
długie spacerki do pubu czy do 24h Tesco – w sobotę razem z Olą zrobiłyśmy 35 448 kroków i spaliłyśmy 1920 kcal więc bez wyrzutów mogłyśmy napić się Stelli. Po
dwóch Stellach Ble, do których dosypują środka nasennego poszłyśmy grzecznie
spać :)
Piwo za 4 Funty! :o |
Stella Ble (znane też jako Stella Artois :D) |
Plan na niedzielę był taki, żeby pochodzić po sklepach, ale
po pierwsze pogoda niezbyt dopisała, a po drugie… wszystkie sklepy w Belfaście
w niedzielę są otwarte dopiero od 13tej! I znów „takie rzeczy to tylko w
Belfaście!”. Jakoś dotrwałyśmy do naszego pociągu i o 17.15 wylądowałyśmy w
naszym kochanym Dublinie! :)
Ogólnie Belfast jest specyficznym miejscem – nie sądziłam,
że to miasto jest takie małe! Za każdym razem patrząc na mapę dziwiłam się jak
blisko jest z jednego punktu do drugiego.
Belfast w porównaniu z Dublinem, Galway czy innymi miastami jest bardzo
cichy i spokojny i nie ma w nim zbyt wielu turystów co mi się wcale nie
podobało – zdecydowanie bardziej odpowiada mi atmosfera jaka panuje w Dublinie.
Czy poleciłabym komuś wycieczkę do Belfastu? Hmm… myślę, że tak, ale tylko taką
1dniową :) Moja wycieczka była bardzo udana, bo nie byłam sama, a towarzyszyła
mi bardzo fajna i miła osoba jaką okazała się być Ola – z początku śmiesznie mi się
rozmawiało po Polsku (tak dawno tego nie robiłam, że co chwila łapałam się na
tym, że przez przypadek wtrącałam jakieś Angielskie słowa) i dziwnie jest
spotkać się z osobą, którą po części zna się z czytania jej bloga! :D Jednak
jest to dziwnie w pozytywny sposób!
Ola dziękuję jeszcze raz za fajną wycieczkę, ale kasy za
mleko Ci nie oddam! :D I pamiętaj litrowe Karpaki to jest to! :)
też się muszę tam wybrać!:D i w ogóle zapomniałam, że tam funty..;P ile płaciłyście za hostel?
OdpowiedzUsuńZapomniałaś wspomnieć o mojej wielkiej walizce! ;D Dzięki wielkie za wyprawę :-) Zaraz Ci na mejla podeślę mój numer konta, czekaj ;D
OdpowiedzUsuńJezus Chrystus
OdpowiedzUsuńW ogóle to na zdjęciu z krową rolę drugoplanową gra moje etui od tableta :-D
OdpowiedzUsuń