poniedziałek, 9 lipca 2012

Áth Cliath znaczy Dublin :)


Myślami wciąż jestem w Dublinie... Przez rok zdążyłam zapomnieć jak bardzo uwielbiam to miasto! Naprawdę polecam każdemu wycieczkę do Dublina - atmosfera tutaj jest niesamowita... nawet jak pada ;)

Planowałam jechać do Dublina w sobotę z rana, ale odezwała się do mnie Roser (Hiszpańska au pair, którą poznałam 2 lata temu w Castlebar), że znalazła pracę w Dublinie i w piątek może się spotkać, bo potem cały weekend pracuje. Jako, że nie widziałam Roser od 2 lat błyskawicznie podjęłam decyzję, że jadę do Dublina w piątek nawet jeśli wiązało się to ze stratą pieniędzy na hostel. Autobus miałam o 17:20 spod domu więc zjedliśmy obiad troszkę wcześniej (Emma znów poczęstowała mnie wódką więc wypiłam z nią dwa małe drinki - po powrocie to czeka mnie chyba jakaś terapia w AA). Autobus jeździ teraz troszkę inaczej niż rok temu - najpierw muszę jechać 107 z pod domu do Navan (w tym autobusie spotkałam sąsiada i bardzo miłego kierowcę, który był kilka razy w Polsce i bardzo zachwalał nasz kraj), a potem 109 z Navan do Dublina. Roser czekała na mnie na Busaras skąd poszłyśmy do hostelu i tam spędziłyśmy przemiły wieczór - z początku chciałyśmy iść na miasto, ale Dublin zaserwował nam ogromną ulewę... Isaacs Hostel gdzie spałyśmy okazał się bardzo miłym miejscem - wieczorem była muzyka na żywo i bbq gdzie za 5euro można było kupić burgera & piwo co też z Roser zrobiłyśmy. Naprawdę super było się tak spotkać i powspominać oraz poopowiadać sobie o tym wszystkim co się zdarzyło w ciągu 2 lat - Roser zamierza w ciągu 2-3 tygodni znaleźć mieszkanie w Dublinie więc już mnie do siebie zaprasza, bo jeszcze się nie zdążyłyśmy nagadać ;)

Roser zaczynała pracę wcześnie rano więc pożegnałyśmy się już wieczorem, bo kiedy ja  rano wstałam Roser już dawno była w pracy :) Po zjedzeniu śniadania wymeldowałam się z hostelu i odetchnęłam z ulgą widząc piękne słońce za oknem - idealna pogoda na zakupy! 
Uno dla Caoimhe, czekolady dla Caoimhe i jej kuzynek na urodziny, sweterek z Penneys i pamiątki :D
Po 4 godzinach chodzenia po sklepach zaczęła mi ciążyć torba z rzeczami więc udałam się nad rzekę gdzie grzejąc się na słoneczku wypisywałam po kolei wszystkie zakupione kartki urodzinowe i pocztówki. Około 15tej odezwał się do mnie kolega, że będzie w domu mniej więcej o 17tej więc z braku lepszych rzeczy do roboty udałam się spacerkiem do Trinitty College gdzie udawałam turystkę - wystarczyło włożyć aparat na szyję, żeby ludzie przestali mnie pytać o drogę (zawsze mam z tym problem w Dublinie, bo wszyscy biorą mnie za Irlandkę). W Trinitty prawie bym zgubiła aparat, bo będąc w łazience powiesiłam go na wieszaczku, a potem zaaferowałam się tym, że mój irlandzki telefon po nieszczęśliwym upadku wyłączył się, a ja nie znałam pinu i z tego wszystkiego zapomniałam zabrać aparatu... Po jakichś 5 minutach zdałam sobie sprawę z braku aparatu i popędziłam do łazienki gdzie jakaś miła pani trzymała mój aparat - mówi, że właśnie chciała go oddać do biura turystycznego. Miałam szczęście, że tak szybko się zorientowałam, bo nie wiem czy potem wpadłabym na to, żeby iść do biura :) A telefon udało mi się w ciągu godzinki włączyć, bo Emma wysłała mi pin na mój polski telefon - hura, znów miałam kontakt ze światem! 



Podczas kupowania piwa w SPARze (uznałam, że choć w taki sposób mogę się odpłacić znajomym ze możliwość spania u nich) kasjer spytał czemu tylko 4pak kupuje więc wdałam się z nim w krótką rozmowę i wyjaśniłam, że wieczorem pewnie pójdziemy ze znajomymi do jakiegoś pubu więc 4 piwka wystarczą na początek. Kasjer (może z 5 lat starszy ode mnie Hindus) zaczął mnie pytać gdzie i o której wychodzimy i że on się chętnie dołączy. Pracował do 11tej więc chciał, żebym potem przyszła i powiedziała mu dokąd idziemy to on po pracy się przyłączy. Hahaha no spoko ;)
Znajomi u których miałam przenocować to dwójka Polaków (Marcin & Agnieszka) i Chorwat (Ervin), ale jak przyszłam do nich to Ervina akurat nie było więc razem z Marcinem i Agnieszką zjedliśmy Polski obiad - pierogi ruskie! Mniam, mniam! :) Potem się okazało, że znajomy Marcina robi wieczorem urodziny w Chech Inn-ie więc po wypiciu wszystkich piw poszliśmy z Marcinem do sklepu kupić jakąś kartkę urodzinową i czekoladki. Do czeskiego pubu na Temple Bar dotarliśmy ok. 22 i jedyną osobą którą znałam tam poza Marcinem był właśnie solenizant - Krystian. Zostałam "posadzona" między Marcinem, a jego kolegą Irkiem i muszę przyznać, że była to świetna miejscówka, bo Irek okazał się znakomitym rozmówcą - to chyba dlatego, że strasznie przypomina mi mojego dobrego kolegę więc miałam wrażenie jakbym znała Irka od zawsze :) Było nas może 15-20 osób choć zdarzały się sytuację, że jedni wychodzili nie mogąc zostać dłużej i robili miejsce dla nowych osób (był nawet kolega, który wychodził i wracał 3 razy ;)). Starałam się jak najwięcej rozmawiać z różnymi osobami więc często zmieniałam miejsce, a taktyka "dużo rozmawiać, mało pić" odniosła spory sukces, bo kiedy o 3ciej zapalili światła ogłaszając zamknięcie pubu byłam jedną z trzeźwiejszych osób spośród tych które zostały (do końca dotrwało chyba z 6 osób). Po odprowadzaniu Irka (jemu to się dopiero nogi plątały! ;)) zostaliśmy u niego na noc więc potem trzeba było wstać dość wcześnie, bo o 13:30 miałam autobus powrotny, a jeszcze musiałam wrócić do Marcina po rzeczy. Niestety niedziela okazała się okropnym dniem pod względem pogody więc zmokłam podczas tych spacerków, a mała ilość snu bardzo mnie wymęczyła więc jak w końcu znalazłam się u mnie w domku to z przyjemnością położyłam się pod kocyk i zasnęłam jak dziecko ;)

8 komentarzy:

  1. A co, masz jakąś typową irlandzką urodę czy tak się nosisz, że wyglądasz jak stamtąd? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam rude włosy, bladą cerę, a od nadmiaru słońca wyskakują mi piegi więc można powiedzieć, że wyglądam jak Irlandka ;)

      Usuń
  2. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś, że nie mam piórnika. Nie musi być z zakopanego, może być z Dublina : )

    OdpowiedzUsuń
  3. hah no Dublin urzeka, ale nie wiem, czy mogłabym tam mieszkać na stałe, za dużo ludzi! W sumie miałam byc summer au pair w Dublinie, ale nie wyszło, może o dobrze :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Tylko coś mało zdjęć z tego Dublina!

    A czekoladę Wedla baaardzo lubię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mało zdjęć, bo notka długa, a nie chciałam, żeby było jeszcze więcej :)
      Czekolada Wedla sprawia, że moja dziewczynka zaczyna pomagać przy sprzątaniu, bo daje jej za to punkty i jak będzie mieć 100 obiecałam jej czekoladę :D

      Usuń