Jako, że wizyta w Castlebar zbliża się wielkimi krokami
postanowiłam przybliżyć Wam nieco moją pierwszą rodzinkę i pierwszy wyjazd.
Podczas poszukiwania pracy jako summer au pair w 2010 roku w
pewnym momencie miałam do wyboru kilka rodzinek i co by praca nie była zbyt
prosta zdecydowałam się na rodzinkę z czwórką dzieci. Do teraz pamiętam ten
stres jaki odczuwałam w samolocie (mój pierwszy lot!) i później kiedy to
musiałam przedostać się z lotniska na dworzec, a później wsiąść w odpowiedni
pociąg, który miał mnie zawieść do Castlebar. O dziwo wszystko poszło bez
problemów, udało mi się nawet nie przespać docelowej stacji! Rodzinka w
składzie: Anne, Aisling i Darragh czekała na mnie na dworcu i po krótkim
przedstawieniu wspólnie doszliśmy do wniosku, że Kasia to imię niezwykle trudne
i ciężkie do wymówienia więc zostałam przechrzczona i zyskałam nowe imię –
Kate. Jak kiedyś bawiąc się z Laoise wspomniałam jej, że mam na imię Kasia to
mała tylko na mnie dziwnie popatrzyła i ze śmiechem stwierdziła „You’re not
Kasia. You’re Kate!”.
|
Laoise! <3 |
Jako, że przybyłam do Irlandii pod koniec maja (dzień po
ustnej maturze z Polskiego) to trójka starszych dzieci czyli Maeve (lat 10),
Darragh (lat 8) i Aisling (lat 6) wciąż chodziła do szkoły więc moim głównym
obowiązkiem była opieka nad Laoise (lat 2 i 2 miesiące). Do tej pory nie
spotkałam żadnego dziecka tak wygadanego jak Laoise – zasobem słownictwa
zawstydziłaby niejednego trzylatka! Jak wyjeżdżałam z Irlandii Laoise miała 2
latka i 5 miesięcy, a potrafiła liczyć do 5, śpiewać piosenkę „Twinkle,
twinkle” czy „A, b, c”, rozróżniała podstawowe kolory (z jednym wyjątkiem:
-„Laoise what is the color of sky?” –„Princess!”) i mówiła bardzo dużo. To
pewnie zasługa starszego rodzeństwa. Czas spędzony z Laoise wspominam bardzo
miło, bo mała była niezwykle urocza i pokochałam ją już po kilku dniach, tym
ciężej było mi ją zostawić, że ona nie rozumiała, że wracam do domu. Kiedy
pewnego razu pod koniec mojego pobytu w Castlebar wspomniałam jej, że niedługo
muszę wracać do domu usłyszałam w odpowiedzi „Kate this is you home”. Nawet jak
wyjechałam to mała nie do końca rozumiała gdzie jestem, oto co ponad miesiąc po
powrocie napisała mi w mailu hostka: „If I ask her 'Where did Kate go?', she
says 'Gone to the library'… I
asked her another day 'where did kate go?' and this time she said you were gone
to tesco!“ – I o ilę bibliotekę potrafię zrozumieć, bo spędzałam tam
sporo czasu o tyle wizja spędzenia całego miesiąca w Tesco wydaje mi się
dziwaczna! ;)
|
10letnia Maeve |
Tak jak wspomniałam do połowy czerwca opiekowałam się całą
czwórką tylko od 15tej do 18tej przygotowując im obiad, pomagając w odrabianiu
zadań domowych i spełniając życzenia dotyczące tego w co się będziemy bawić –
zabawy na trampolinie czy berek należały do ulubionych pozycji. Moje pozostałe
obowiązki „ograniczały się” do codziennego prasowania (ciuchy należące do
wszystkich w tym koszule hosta czy bluzki hostki), sprzątania po posiłkach,
utrzymywania pokojów dzieci (3 pokoje), salonu, jadalni, kuchni i łazienek (w
tym łazienka w sypialni hostów) w czystości (codzienne odkurzanie, raz w
tygodniu mycie podłóg i wytarcie kurzy, wyszorowanie łazienek itp.) co nie było
łatwym zadaniem – ktokolwiek próbował utrzymać dom w czystości nawet przy
jednym dziecku wie, że jest to praktycznie niewykonalne.
|
6letnia Aisling |
Z początku zarabiałam 100euro tygodniowo, ale
potem hostka doszła do wniosku, że „jest ze mnie zadowolona, bo jestem super z
dziećmi, ale nie jest zadowolona z czystości domu” i moja pensja została zredukowana
do 80euro tygodniowo i raz w tygodniu zaczęła nas odwiedzać sprzątaczka (Polka)
dzięki czemu nie musiałam już wycierać kurzy czy czyścić łazienek – reszta
obowiązków pozostała bez zmian. Sporadyczne babysitingi były dodatkowo płatne w
wysokości 20euro. Czasami czułam się trochę oszukana, bo obiecano mi co innego,
ale kochałam dzieciaki więc nie narzekałam. Pod koniec czerwca skończyła się
szkoła, a dzieciaki nie uczęszczały na żadne summer campy więc codziennie
musiałam opiekować się całą czwórką i wykonywać pozostałe obowiązki – nie
powiem, że było łatwo, bo były dni kiedy miałam wszystkiego dosyć i odliczałam
ile zostało do powrotu… Ale były także dni, kiedy wszystko było super - to
głównie zależało od humorów dzieci zwłaszcza 6letniej Aisling, która
najbardziej potrafiła zaleźć za skórę. Najstarsza Maeve była bardzo kochana i
była moją druga ulubioną osobą tam (po Laoise), z nią zawsze mogłam sobie
porozmawiać na trochę poważniejsze tematy niż Peppa Pig czy Dora the exlorer i
zawsze z chęcią spędzałam z nią czas nawet po godzinach pracy. Na trzecim
miejscu był Darragh – jadąc do Irlandii myślałam, że z nim będą największe
problemy… jak to z chłopcem!
|
8letni Darragh |
Okazało się jednak, że Darragh był w miarę
spokojnym dzieckiem i nie sprawiał większych problemów. Najgorsza była Aisling,
która za wszelką cenę próbowała odkryć na co może sobie ze mną pozwolić, jednak
mimo wszystko ją też lubiłam, a wszystkich starałam się traktować tak samo i
sprawiedliwie. Z dzieciakami zazwyczaj bardzo dobrze się dogadywałam i
niejednokrotnie słyszałam, że jestem ich najlepszą au pair (szóstą z kolei z
tego co pamiętam) co bardzo poprawiało mi humor. Dzień przed wyjazdem jak
wszyscy przyszli do mnie do pokoju podziękować i dać prezenty to wszystkie
dzieciaki się do mnie przytuliły i zaczęły płakać – oj ciężko było ich opuścić!
Jak obiecałam, że przecież ich odwiedzę to usłyszałam tylko od Darragh, że
wszystkie au pair im to obiecywały, a jak dotąd żadna ich nie odwiedziła…
Postawiłam więc sobie za cel odwiedzić ich jak tylko będę w Irlandii, żeby ich
nie zawieść i udało mi się tego dokonać w zeszłym roku! Bardzo się wtedy bałam,
że Laoise nie będzie mnie pamiętać, bo przecież była jeszcze malutka jak
wyjeżdżałam, ale to ona jako pierwsza zaczęła do mnie biec na stacji krzycząc
„Kate, Kate patrz” i pokazując mi zdarte kolano. Ciężar spadł mi wtedy z serca!
|
Prezent pożegnalny! :) |
Nawet po wyjeździe byłam w ciągłym kontakcie z rodzinką
poprzez maile, wysyłałam im też kartki świąteczne i urodzinowe, bo nawet jak
czasami miałam ciężkie dni to bycie au pair w Castlebar należy do jednych z
fajniejszych wspomnień, a Anne i Jack byli zawsze dla mnie bardzo mili.
Wolne wieczory spędzałam często w towarzystwie innych au
pair, z których większość wyjechała pod koniec lipca (ja byłam w Castlebar do
końca sierpnia), a większości nie udało mi się nawet poznać. Zazwyczaj
spotykałam się z Roser (Hiszpanka) i Eleną (Włoszka) dzięki którym poznałam
Patricie (z Guatemali) co prowadzi do poznania Annychiary (Włochy), która
zapoznała mnie z Noe (Meksykanin) i Marcinem… łańcuszek ten sporo się ciągnie,
ale wymienione tutaj osoby są tymi, z którymi mam najwięcej wspomnień i z
którymi wciąż jestem w kontakcie.
|
Kolaż pożegnalny dla Eleny i Roser |
|
Kolaż dla Patrici |
Polsko-Hiszpańsko-Włoska impreza z typowym jedzeniem,
impreza pożegnalna, wypady do pubu, gra w darta, karty czy bilard, wypady nad
jezioro, pierwszy wyjazd do Dublina z Annachiarą, a potem prawie co weekendowe
wyjazdy, imprezy z Marcinem i Noe, poznawanie Dublina rankiem po imprezach, World Culture Festival, zgubiony telefon – pełno mam wspomnień w większości bardzo pozytywnych! Bycie
au pair wiązało się wtedy dla mnie z poznawaniem nowych ludzi, polepszaniem
języka i wieloma przygodami i gdybym miała cofnąć się w czasie to wybrałam
dokładnie tą samą rodzinkę po raz drugi! Bo kocham moje dzieciaczki i przeżyłam
wspaniałą przygodę! Zresztą gdybym miała negatywne odczucia to nie
zdecydowałabym się być au pair po raz drugi i nie wylądowałabym bym w Navan
skąd właśnie piszę!
|
Kolaż dla Annychiary |
|
Kolaż dla Noego i Marcina |
Więcej nie będę Was zanudzać, bo czasu spędzonego tam nie da
się oddać w jednym czy dwóch postach – to jest osobna historia, o której
mogłabym opowiadać godzinami!