|
Poranna kawa i pure ;) |
Wredne pure poprzedniego dnia rozwaliło mi się w plecaku i wszystko było pokryte ziemniaczanym proszkiem :(
07:48 - Szybkie przepytanie kierowców na stacji - niestety nikt nie jedzie w kierunku Bratysławy... No to szukamy dogodnego miejsca do łapania - ja zostaję przy wjeździe na stację, Ola idzie kawałek dalej do skrzyżowania ze światłami. Zobaczymy co z tego wyniknie...
09:11 - No w końcu! Byłam już baaardzo zniecierpliwiona choć w sumie nie łapałyśmy aż tak długo... Ola zwerbowała dwóch Węgrów (ojciec z synem) którzy z początku chcieli zabrać tylko jedną osobę ale udało się ich przekabacić! Planowałyśmy jechać do Bratysławy, ale decydujemy się towarzyszyć Węgrom aż do Budapesztu - na zmianę naszej decyzji mają wpływ dwie rzeczy: 1) z Budapesztu może nam się łatwiej łapać, bo tam jest autostrada aż do Zagrzebia 2) młody Węgier (student informatyki!) jest taaaaaaki przystojny, że aż szkoda zrezygnować z podróży z nim ;)
11:05 - Wciąż w drodze do Budapesztu... Czas na przerwę na drugie śniadanie. Ale zaraz, zaraz czemu ceny za wszystko są takie wysokie?! Szybki sms do siostry "Jesteśmy na Węgrzech. Jaka tu jest waluta? I 100 tego czegoś to ile zł?" :D Okazuje się, że śmiesznie wysokie ceny są w forintach i mają prawo być tak duże, bo 100 HUF to jedynie 1,41zł. Ufff czyli nie zbankrutowałyśmy kupując drożdżówki za 200 HUF ;)
12:11 - Czas pożegnać się z przemiłymi Węgrami... Buuuu.
|
Och zamknęłam oczy! :( Zresztą wszyscy jakoś tak niejako wyszliśmy :P |
12:30 - Wizyta w sklepie i kupienie tutejszego piwa zaliczone! Śmiesznie jest usłyszeć kwotę 3000 do zapłacenia za kilka piw! ;) Szybkie rozeznanie w sytuacji i spacerkiem na pobliską stację benzynową. Po drodze spotykamy autostopowiczów z... Francji (tak dla odmiany od wszystkich Polaków których pełno na drodze :D) - koledzy próbują wrócić do domu.
|
Sałatka śledziowa w majonezie :D |
|
Typowo studenckie zakupy ;) |
|
Zadowolona z zakupów! |
Jeszcze nie wiem, że ta pasta później rozwali się w plecaku i pobrudzi mi bardzo dużo ciuchów...
13:00 - Na stacji zastajemy kilka innych par i dowiadujemy się, że nie czekają długo - jest nadzieja! Pytamy tankujących się kierowców oraz stoimy przy drodze w międzyczasie tworząc co raz to nowe tabliczki. Niestety po krótkiej chwili pracownik stacji zabrania pytania kierowców bezpośrednio na stacji... Nie pozostaje nam nic innego jak stać przy drodze. Jest baaaaardzo gorąco. Tego się po Budapeszcie nie spodziewałam!
17:14 - Droga przy stacji, tabliczka 'Balaton' (nie mylić z Bajkałem ;)) i nagle zatrzymuje się jakieś sportowe autko... Seriously? Pytam się kierowcy czy weźmie 2 osoby - no problem. Ołkej! Bob z Kanady sprawia specyficzne wrażenie... Przy wykładaniu plecaków do bagażnika co chwila mówi, że musimy uważać na samochód - no tak na takie cacko trzeba chuchać i dmuchać ;) Wsiadamy do auta - po kilku standardowych pytaniach słyszymy, że jesteśmy bardzo ciekawskie i że mamy przez chwilę siedzieć cicho, bo jak się prowadzi samochód to trzeba się na tym skupić a nie rozmawiać... Zgodnie milkniemy i nie wiemy co o tym myśleć... Na szczęście atmosfera dość szybko się rozluźnia, mamy zgodę na rozmowy i dowiadujemy się, że Bob jest zapalonym podróżnikiem (My: Bob to gdzie w Europie już byłeś? Bob: Hahaha. Chyba łatwiej wymienić gdzie nie byłem!) i kiedyś studiował przez chwilę we Wrocławiu - zresztą gdzie ten człowiek nie był i czego nie robił! ;) W pewnym momencie zatrzymujemy się na przerwę, a Bob zaczyna znosić tony jedzenia - jakieś gulasze itd. Okazuje się, że dzień wcześniej był na jakimś pikniku gdzie ludzie gotowali i zabrał sobie kilka potraw na zapas... Zostajemy poczęstowane dziwnymi przysmakami, których zjedzenia odmawiam, bo mam krzywe zęby do mięsa
:D
|
Zamiast jeść pozuję do zdjęć ;) |
Kiedy Bob dowiaduje się o naszym autostopowym konkursie zmienia nieco swoje plany i proponuje nam podwózkę do Zagrzebia (początkowo miał jechać do Włoch przez Lublanę ale po szybkim spojrzeniu na mapę stwierdził, że droga przez Zagrzeb jest równie dobra!). Z uśmiechem na twarzy wsiadamy do samochodu, żeby za kilka minut znów się zatrzymać i przeżyć mały szok! Okazuje się, że Bob chce, żeby Ola siadła za kierownicą jego cacka, że niby obiecała... Hahaha to raczej było powiedziane w żartach, ale nasz Kanadyjski znajomy nie chce słuchać żadnych wymówek i w ogóle nie przejmuje się tym, że Ola odkąd zdobyła prawko rok temu nie miała okazji usiąść za kółkiem... No to będzie się działo! :D Gaz do dechy! Samochód robi głośne wrrrrrr... to się chyba Bobowi nie spodobało więc już po chwili następuje zmiana miejsc ;) Nasz kierowca wydaje się być trochę obrażony, że musi jednak prowadzić - ups... Na szczęście nie mija 5 minut i znów miło gawędzimy. W takiej atmosferze zbliżamy się autostradą do granicy Chorwackiej...
Jakiś kilometr od granicy mijamy 2 dziewczyny łapiące stopa - dobroduszny Bob mimo braku miejsca w samochodzie zatrzymuje się i już po chwili dowiadujemy się, że dziewczyny stoją tutaj już od jakichś 3 godzin i że niestety nie mogą przekroczyć granicy, bo znajdujemy się na autostradzie czyli ruch pieszych jest zabroniony... No to co robimy? Bob stwierdza, że jeśli nam (w sensie mi i Oli) to nie przeszkadza i jeśli nie zniszczymy samochodu to możemy zabrać dziewczyny! Szybkie przemeblowanie, każdy ląduje z plecakiem, namiotem czy inną karimatą na kolanach i w dobrych humorach ruszamy do granicy! Ach jakież zdziwienie spotka nas już za chwilę...
Czas nieznany - straciłam rachubę: dojeżdżamy do granicy Węgiersko-Chorwackiej. Zabierają nam dowody i paszporty - wiadomo standardowa procedura. Za chwilę jednak celnicy pytają, w bliżej nieznanym języku który musi być Węgierskim, o różne rzeczy związane z samochodem Boba. Niewielu z nich mówi po angielsku więc nie jest łatwo się dogadać. Stoimy na przejściu chyba z 15minut - baaardzo stresujące 15 minut podczas których okazuje się, że z racji, tego iż Chorwacja nie jest (jeszcze) w UE to podatki, które Bob zapłacił gdzieśtam komuśtam za cośtam nie są ważne i nie możemy wyjechać poza unię... No to kicha! Strasznie mi głupio, że Bob przez nas może mieć jakieś problemy... Jak się później okazuje Bobowi też było głupio, że oferował nam Zagrzeb a nie mógł nas tam podwieźć. Wycofujemy się szybko z granicy, żeby nie narażać się celnikom i podejmujemy szybką decyzję: jedziemy z Bobem do Lublany... albo nie... tylko do Mariboru!
Podróż na trasie granica-Maribor nie należy do najprzyjemniejszych - siedzę z przodu, a szybka jazda Boba sprawia, że żołądek co rusz podchodzi mi do gardła i ogólnie czuję się nieciekawie... Na szczęście do Maribor nie jest aż tak daleko. Gdy już tam docieramy zaczynamy rozglądać się za dogodnym miejscem gdzie Bob mógłby nas wysadzić... Chcąc nie chcąc miejsce zostaje wybrane przez kierowcę bo gdy zauważamy znaki informujące o zbliżaniu się do granicy Bob trochę panikuje i mówi, że nie może jechać dalej, żeby znów nie mieć problemów na granicy. Zostajemy wysadzone przy autostradzie, żegnamy się i dziękujemy za wszystko!
|
Na koniec jeszcze grupowe zdjęcie! |
Nasze położenie nie wróży nic dobrego... Znajdujemy się przy autostradzie gdzie łapanie stopa jest zabronione - zresztą samochody jadą tak szybko, że szansa iż któryś z kierowców się zatrzyma jest niewielka. Jako, że ekstremalne sytuacje wymagają ekstremalnych środków moja karimata zamienia się w wielki baner z napisem "HELP". Ledwo ustawiamy się z tym przy drodze i już podjeżdża do nas policja - uwaga kłopoty! Dowiadujemy się tego co już wiemy - "nie wolno stać przy autostradzie! Macie minutę, żeby stąd zniknąć!". Oj niedobrze, niedobrze... Na szczęście jakieś 300metrów dalej jest zjazd/wjazd na autostradę i ten upragniony znak informujący, że droga na której stoimy NIE jest autostradą!
Ustawiamy się przy rondzie na którym ruch jest praktycznie zerowy, a każdy przejeżdżający samochód wzbudzający wzrost nadziei kieruje się do pobliskiej wioski a nie na autostradę. Jesteśmy w czarnej dupie in the middle of nowhere - aaaaaa!
To be continued!
|
Ok. 620km |