sobota, 15 czerwca 2013

Bijemy rekordy: Dubrovnik-Wrocław w 38h hell yeah :D

Ależ ostatnio długie przestoje wychodzą pomiędzy kolejnymi notkami - skargi, wnioski, zażalenia kierować do mojej uczelni ;) Przez ostatnie tygodnie udało mi się jednak stworzyć stronę internetową przychodni medycznej, zbadać dlaczego dzieci mają adhd, poznać działanie wielu urządzeń medycznych i dowiedzieć się co wchodzi w skład mojej przyszłej wypłaty także z czystym sumieniem mogę zabrać się za ostatnią część opowieści dziwnych treści czyli historię o tym jak dwa rudzielce dotarły z Dubrovnika do Wrocławia! :)

2 maja

05:30 - dlaczego ten budzik tak głośno dzwoni? Za jakie grzechy?! Po wyjściu z namiotu odkrywam, że po wczorajszej imprezie namiot jest złamany w jednym miejscu - ehh dziękuje bardzo nieznajomi... Obiecanej ciepłej wody w prysznicach też brak. Ja chcę jeszcze spaaaaać!

07:15 - Zwarte i gotowe po raz ostatni spoglądamy na ośrodek. Ośrodek pełen świrniętych ludzi odsypiających imprezę z poprzedniego dnia ;) My nie mamy takiego luksusu - czas ruszać! Po drodze zabieramy jakieś kartony by chwilę później stać w pełnym słońcu na przystanku autobusowym zastanawiając się jak długo tym razem będzie trzeba czekać.

07:38 - Nie tak znowu długo! Mamy szczęście od samego rana :) Starsza Niemka mieszkająca od kilkunastu lat w Dubrovniku zabiera nas do Dubrovnika w miejsce skąd powinno nam się dobrze łapać. No to jesteśmy jakieś 10km bliżej celu - hurraaaaay :D

Kilkanaście minut później... nie, nie mamy stopa! Mamy za to towarzystwo: 3 chłopaków i 1 dziewczyna. Łapiemy grupkami po 3 osoby już dobrą chwilę kiedy to nagle zatrzymuje się przed nami... autokar! Do tego pusty! Może drogę pomylił albo chce nam taki żarcik zrobić? ;) O dziwo nie... Okazuje się, że pan kierowca z chęcią nas weźmie, bo akurat jedzie do Zagrzebia (a stamtąd gdzieś do Włoch) - can you believe that? Mamy naprawdę duuużo szczęścia!! 



09:20 - Wsiadamy do autokaru i zostajemy poczęstowani piwem - nie ma jak zdrowe śniadanie :D Kierowca ma tylko jedno zastrzeżenie: musimy wysiąść na granicy Bośniackiej ale on na nas poczeka i zabierze nas dalej. Pogrążeni w euforii zajmujemy się snuciem planów na dalsze etapy podróży rozmowę z kierowcą odkładając na później - jakoś nikomu nie chce się rozmawiać po angielsku, bo przecież mamy duuużo czasu - jeszcze się z kierowca nagadamy. O naiwności!

10:20  - Granica Bośniacka czyli wysiadka! Wyciągamy bagaże i po raz kolejny upewniamy się czy kierowca na nas zaczeka w odpowiedzi dostajemy tylko enigmatyczne "jeśli się pospieszycie". Hmmm wcześniej było jakoś milej.... No nic lecimy jak na złamanie karku do odprawy celnej jednak nim pierwsza osoba zostaje przepuszczona autokar odjeżdża w siną dal :o Jesteśmy w lekkim szoku - przecież kierowca był taaaaaki miły! Może odjechał tylko kawałek? Może tylko do najbliższej stacji benzynowej?  Może tu nie można stawać? Na pewno tak jest! Zakładamy więc plecaki i zaczynamy szybki marsz, bo przecież mieliśmy się pospieszyć. Po przejściu jakichś 2-3km i dotarciu do najbliższego baru ulatują z nas resztki nadziei. Po czymś takim nie mamy nawet siły się uśmiechać, żeby łapać stopa - jest nas 8 osób więc szanse na złapanie czegoś tak liczną grupą są nikłe.Z sytuacji lekko podbramkowej ratuje nas dwóch Bośniaków którzy  oferują nam podwózkę - problem w tym, że nie za darmo... Chcą za to 10e za 4 osoby - czyli 2,5e od łepka. Decydujemy, że chyba nie zbiedniejmy od tej horrendalnej kwoty ;) więc rozdzielamy się na dwa samochody i jedziemy!



11:20 - Takim oto sposobem lądujemy z powrotem po stronie Chorwackiej. Para która z nami jechała chwilowo odpoczywa więc my z Olą łapiemy - o dziwo udaje nam się dość szybko. 

11:34 - Króciutka trasa spod granicy do Opuzen z dwoma miłymi Chorwatkami które jadą do Bośni w  stronę Metkovic. Jedna z Chorwatek słysząc naszą opowieść o Metkovic stwierdza, że tam nigdy nie dało złapać się do stopa do Dubrovnika - tyle to już wiemy :D Opowiada nam też, że za młodu zwiedzała całe Bałkany stopem, bo wtedy taki sposób podróżowania był popularny, nie to co dzisiaj... Żegnamy się o 11:50 by w ciągu niespełna 15minut złapać kolejnego stopa. Niestety znów udaje nam się podjechać tylko kilkanaście kilometrów - ale lepsze to niż nic. Zegarek wskazuje 12:30 kiedy wysiadamy w Ploce.

13:00 - Zatrzymuje się mały samochód dostawczy z dwójką Chorwatów... Nie jestem zbyt przekonana ale pytam dokąd jadą... - do Splitu. No o-kej... a znajdą się 2 miejsca? Tak oczywiście... Co prawda z przodu widzę tylko 3 miejsca w tym 2 zajęte ale wciąż naiwnie wierzę, że z tyłu również są miejsca... Siadam na jednym siedzeniu i za chwilę dociera do mnie, że miejsc z tyłu wcale nie ma... Jakoś w czwórkę usadawiamy się z przodu i zaczynamy naszą najdziwniejszą podróż podczas której na pewno przybyło mi trochę siwych włosów ;) No bo kto wsiada no samochodu z dwójką facetów którzy co chwila mówią coś do siebie po Chorwacku i co rusz się z czegoś śmieją?! Teraz jestem pewna, że śmiali się z naszego przerażenia ale wtedy to nie było takie oczywiste a moja nadzwyczaj bujna wyobraźnia podpowiadała mi różne scenariusze ;) Po drodze wpatruje się we wszystkie znaki jak nigdy wcześniej i rzeczywiście wynika z nich, że poruszamy się w kierunku Splitu - może jednak nie będzie tak źle i uda nam się dojechać tam tak jak panowie obiecali? ;) Plusem tej podróży jest to, że jedziemy bardzo ładną drogą położoną w górach po lewej stronie mając nieustannie niesamowity widok na morze! Gdy w końcu docieramy do Splitu zatrzymujemy się jeszcze w kilku sklepach, bo nasi kierowcy muszą coś rozładować ze swojego dostawczaka i w końcu po ok. 2,5h docieramy na miejsce gdzie musimy się pożegnać. Grzecznie dziękujemy i w końcu mogę odetchnąć z ulgą - uffffff :D

Zdjęć widoków nie mam to będzie mapka ! :D

16:00 - Jesteśmy w Splicie - wszystko super, fajnie no ale co dalej? Gdzie jest autostrada? Albo dobry punkt do łapania stopa? Oli udaje się rozgryźć tą zagadkę tuż po tym jak podjeżdżamy śmiesznym starym trabancikiem czy innym gracikiem bliżej centrum - no i okazuje się, że musimy wrócić w poprzednie miejsce więc rozpoczynamy spacerek - w końcu trzeba spalić to piwo co było na śniadanie :D Na najbliższej stacji benzynowej nie mamy zbyt wiele szczęścia, bo tankują się tu głównie lokalni kierowcy nie wybierający się w stronę autostrady... W końcu jednak pomagają nam dwaj Chorwaci i tym sposobem o godzinie 17:50 docieramy na autostradę by przekonać się, że jest już tam od groma i ciut ciut ASRowców - no to klops! Nie chcę być marudą ani pesymistką ale w takich warunkach to na pewno nic nie złapiemy do wieczora... nawet do rana będzie ciężko. Głupio tak od razu się poddać więc wraz z innymi dzielnie próbujemy coś złapać jednak kierowcy tylko nam wesoło machają bojąc się zatrzymać - no tak toż to strach się zatrzymać w obawie przed napadem chmary autostopowiczów ;) Mija nas bardzo dużo Polskich samochodów wracających z majówki ale rodacy się do nas nie przyznają - ehh nie wiedzą co to dobra zabawa :D

19:30 - Podejmujemy z Olą męską decyzje: wracamy do Splitu... Pojedziemy do Zagrzebia pociągiem albo autobusem! Przenosimy się na drugą stronę autostrady - mijający nas kierowcy muszą pewnie myśleć, że coś nam się pomyliło, bo stoimy samotnie po jednej stronie podczas gdy pozostała 15 osób próbuję łapać z drugiej strony. ASRowców ciągle przybywa...

19:50 - No i udaje nam się wydostać z pechowej autostrady. Zabiera nas Chorwat w średnim wieku, który przez całą drogę stara nam się wytłumaczyć czym się zajmuje wciąż powtarzając jedno bardzo ważne słowo (zapomniałam już jakie :o) i próbując je wyjaśnić na tysiąc sposobów - bez skutku zresztą. I tak przez całe 20 minut :D To naprawdę musiało być ważne słowo - słowo klucz ;) Kierowca podwozi nas pod sam dworzec - no tak dzięki temu ma więcej czasu na wytłumaczenie nam magicznego słowa hahaha :D

Autobus mamy o 23:59 więc pomimo odcisków na stopach (w moim przypadku) i ogólnego zmęczenia postanawiamy ruszyć w miasto - co by móc potem powiedzieć "byłyśmy w Splicie" ;) Kiedy ludzie z miasta dowiadują się o naszym przybyciu urządzają dla nas pokazy lokalnych tańców hahaha :D




Mój aparat nie radzi sobie ze zdjęciami po zmierzchu :o
23:59 - Usadawiamy się wygodnie w autobusie, zawijamy w śpiwory i.. zzZZZzzZZ

3 maja

05:00 - Pobudka, pobudka, wstać - witamy w stolicy! Tylko dlaczego tak szybko!? Wyjątkowo się nie wyspałam i oczy mi się zamykają jak tylko siedzę gdzieś dłużej niż minutę co zostaje wykorzystane przez Olę do robienia mi głupich zdjęć podczas oczekiwania na darmowy autobus do centrum handlowego przy autostradzie ;)

09:00 - Niestety autobus o 8mej nam uciekł ze względu na złe informacje dotyczące lokalizacji przystanku... Na szczęście przy kolejnym przyjeździe autobusu jesteśmy mądrzejsze dzięki czemu o 9:30 lądujemy w miejscu polecanym na Hitchwiki do łapania stopa - West Gate Shopping Center.

Przypomina mi się, że mijałyśmy to centrum jadąc z Anią spod granicy. Obok centrum przebiega autostrada ale nijak nie da się na nią dostać... Nie dość, że jesteśmy po złej stronie to na domiar złego wzdłuż autostrady biegnie ogrodzenie... Po dłuższym spacerze, przedzieraniu się przez jakieś pola i krzaki i wreszcie przejściu przez płot (co dla mnie grzecznego dziecka nie skaczącego nigdy po drzewach było nie lada wyzwaniem ;)) znajdujemy się wreszcie na upragnionej autostradzie! :)

Nie chcąc łamać prawa ustawiamy się za znakiem oznaczającym autostradę co natychmiast zostaje zauważone przez służby drogowe, którym nasz pomysł nie przypada do gustu - mówią nam, żebyśmy poszli na bramki czyli w zasadzie na teren autostrady gdzie od początku chciałyśmy stać ale nie chciałyśmy załapać mandatu ;) Jak dobrze mieć pozwolenie na stanie tam - w końcu samochody i tak musza tam zwolnić w celu pobrania biletu! Przystrojeni w Polską flagę czekamy może z 15 minut i okazuje się, że mamy duuuuużo szczęścia, bo para z dzieckiem która się zatrzymała jedzie wprost do Wrocławia! :) Mimo wszystko staramy się za bardzo nie ekscytować w pamięci wciąż mając "nasz autokar". Dziesięciogodzinna podróż mija nam głównie na zabawach z 8letnią Nicole - no tak byłe au parki w końcu znalazły sobie ciekawe zajęcie :D

W podziękowaniu za tak długiego stopa i miłą atmosferę kupujemy dla Nicole maskotkę HelloKitty a rodzicom wręczamy pocztówkę na pamiątkę. Młoda będzie mogła się chwalić w szkole swoją przygodą z autostopowiczami (w drodze do Chorwacji również jechała z ASRowcami) i przez jakiś czas będzie nas pamiętać :)

A tak wyglądały moje buty na koniec podróży :o 

A w pierwszą stronę było 1671,5km i 63h:09min - jest postęp :D

1 komentarz:

  1. Niestety gdzieś obok, ale załatwiam właśnie kartę miejską, zamierzam się zaopatrzyć w 'miesięczny' i być tam baaaardzo częstym gościem, bo u mnie nic nie ma. :P

    Przeczytałam tylko 'też lecę 26!' i już japę cieszyłam, że może będę miała towarzystwo w samolocie :P
    Znowu jako au pair?

    PS. Może nie zostawiałam komentarzy, ale przeczytałam całą relację z ASR i ogromnie zazdroszczę! Ja chciałam się wybrać, ale niestety nie znalazłam kompana ;c

    OdpowiedzUsuń