Jeśli ktoś z Was zastanawia się czy brak notek jest wynikiem stratowania przez byki podczas festiwalu San Fermin to spieszę z wyjaśnieniem, że nic mi nie jest! ;) Z początku nie pisałam z braku czasu, później nastąpiła seria niefortunnych zdarzeń kiedy to kolejno tydzień po tygodniu zepsuła mi się ładowarka i dysk w komputerze... Straciłam sporo kasy i całą dotychczas wykonaną pracę, ale jakoś to przeżyłam, przesiąkłam hiszpańskim stylem życia i kompletnie zapomniałam o istnieniu bloga - good for me!
Ale na wszystko kiedyś przychodzi pora i oto z pomocą tinto de verano powstaje opowieść rodem z wiadomości w TVP1 gdzie po raz pierwszy usłyszałam o dzikim i niebezpiecznym San Fermin.
O takich groźnych bykach mówili wówczas w wiadomościach ;) |
O co tyle hałasu? Rok rocznie w dniach 6-14 lipca odbywa się w Pamplonie święto pod nazwą San Fermin którego główną i największą atrakcją są poranne biegi z bykami - ot, taki trening, bo przecież sport to zdrowie a odrobinka adrenaliny jeszcze nikomu nie zaszkodziła ;)
|
Cała impreza zaczyna się w iście hiszpańskim stylu 6 lipca w samo południe kiedy to po wystrzeleniu w niebo pierwszych fajerwerków pogrążeni w kryzysie Hiszpanie oraz liczni turyści wylewają na siebie hektolitry czerwonego wina i z uśmiechem na twarzy wykrzykują "Viva San Fermin! Gora San Fermín!".
Skąpani w słońcu i winie Hiszpanie :) |
¡Viva San Fermin! ¡Gora San Fermin! |
Najfajniejsze w tym wszystkim tym jest to, że każdy - czy staruszek czy małolat - dosłownie każdy, ubrany jest na biało! Białe spodnie i biała koszulka - bardzo często z wizerunkiem byków a do tego czerwona chustka i czerwony pasek - oto prawdziwe symbole San Fermin! Na zapominalskich lub nie posiadających białych ubrań czyhają na każdym rogu odpowiednio wyposażone sklepy które za drobną opłatą niczym wróżka z kopciuszka w mgnieniu oka zmieniają różnorodnie ubranych turystów w prawdziwych uczestników San Fermin. Jak to mówią: Czerwona chustka: 2,5€, Biała koszulka: 3€, Białe spodnie: 5€, wrażenia: BEZCENNE!!!! Za wszystko inne zapłacisz kartą Mastercard ;)
Po wizycie w chińskim sklepie ;) |
6 lipca mija zazwyczaj pod znakiem Calimocho, zabawy w klubach (swoją drogą dziwnie jest zobaczyć klub pełen tańczących ludzi o godzinie 15tej! ;)) i odpoczynku - drzemanie w parku (done! :D) to tutaj standard! :)
Wieczorem czeka na nas pokaz fajerwerek, jeszcze więcej Calimocho i przeróżne koncerty oraz otwarte całą dobę kluby - dla każdego coś miłego! ;)
A co jeśli jesteś zmęczony zabawą? No cóż opcji jest kilka: oto jedna z nich ;)
Bardzo częsty widok ;) |
Jak widać Calimocho potrafi zwalić z nóg ;) Inną opcją noclegu są hotele - wynajęcie pokoju na jedną noc to koszt bagatela 200€ :D Jako, że Pamplona na początku lipca jest niezwykle oblegana nie ma co liczyć na miejsce w hostelu (chyba, że zrobiło się rezerwacje jakieś pół roku wcześniej!) ani na znalezienie noclegu u kogoś z couchsurfingu. Pozostaje więc spanie pod chmurką - większość ławek w mieście jest zajęta ale w parku zawsze znajdzie się kawałek trawki ;) Tylko czy to bezpieczne? No jasne! Byki czuwają nad naszym bezpieczeństwem! :D
A mówiąc nieco poważniej... Hmmm sama wraz z trójką znajomych spałam na placu zabaw i wciąż żyję ;) Chociaż w sumie mi, w przeciwieństwie do znajomych, nie udało się zmrużyć oka - zbyt głośno, trochę zimno (15*C) i co rusz wdawali się ze mną w rozmowę rozmaici przechodnie dla których byliśmy mega atrakcją - zazwyczaj ludzie śpią w parkach a nie na placu zabaw tuż przy arenie dla byków ;) Miny Hiszpanów siedzących koło nas kiedy wyciągnęliśmy koc, położyliśmy się i przykryliśmy kolejnym kocem - bezcenne! :D
Następnego dnia należy wstać wcześnie jeśli chce się mieć dobre miejsce widokowe - jeśli chcecie biec to można pospać trochę dłużej ;) Z tego co pamiętam my po znalezieniu odpowiedniej miejscówki czekaliśmy prawie 3h aż wszystko się zacznie - w sumie to czekanie było z tego wszystkiego najgorsze, bo zmęczenie dawało się we znaki!
Plaza de Toros |
Nasze perfekcyjne miejsce widokowe znajdowało się tuż przy arenie dzięki czemu mogliśmy podziwiać finish biegu. Tuż przed 8mą na trasie zaczyna się ruch - sanitariusze, policjanci w typowych dla tego regionu czerwonych mundurach i inne służby dopinają wszystko na ostatni guzik.
Ciężko jest opisać to co się tam działo! Istne szaleństwo to chyba jedyne słowa, które przychodzą mi do głowy! Generalnie jest głośno - kiedy zamykam oczy próbując odtworzyć wszystko w pamięci - to pierwsze co się pojawia to krzyki. Biegnący krzyczą, a na ich twarzach maluje się przerażenie, strach, zaskoczenie, że byki są już tak blisko, radość, że jest się bezpiecznym - naprawdę pełno emocji! Do tego dochodzą krzyki wiwatujących widzów. Moim zdaniem San Fermin jest czymś co trzeba raz w życiu zobaczyć na własne oczy, bo gdy się ogląda filmiki to nie wygląda to tak przerażająco.
Najbardziej przerażający był moment kiedy jeden z byków zapomniał drogi do areny! Biegł wśród ludzi i już miał przekroczyć bramę areny kiedy nagle się odwrócił, zaczął się kręcić w kółko i szykować do biegu wstecz... wprost na ludzi! Z rogami pochylonymi w dół był gotów wbiec pomiędzy krzyczących i uciekających gdzie się da uczestników encierro (a nie było już za bardzo gdzie się ukryć!). Na szczęście szybka interwencja poganiaczy zapobiegła tragedii. Strach który można było zobaczyć w oczach ludzi na dole jest nie do opisania. Tak zresztą jak emocje które mną wówczas targały! San Fermin to z pewnością coś niesamowitego, ale po tym co zobaczyłam nigdy nie odważyłabym się pobiec wśród śmiałków i byków.
A na koniec mała refleksja...Bo naprawdę dziwi mnie, że aż tyle ludzi bierze rok rocznie udział w biegu. Ludzie zazwyczaj wychodzą zwycięsko, bo od 1924 roku, kiedy rozpoczęto prowadzenie statystyk, w biegach z bykami śmierć poniosło "jedynie" 15 osób. A byki i krowy? No cóż... każdego dnia po południu odbywa się corrida w której biorą udział właśnie zwierzęta z porannych biegów. Jak widać San Fermin jest dość krwawym świętem, a matematyka jest tutaj niezwykle brutalna (8 biegów, 12 zwierząt każdego dnia...).