czwartek, 30 maja 2013

Dubrovnik - fotorelacja :)

Dzisiaj będzie zdjęciowo bo na studiach wciąż powtarzają mi, że jeden obrazek wyraża więcej niż tysiąc słów - to prawie tak jak rafaello :D

Plaża w Kupari
VICTORY! :)
Kupari

Do Dubrovnika oczywiście dostałyśmy się stopem - a jak! :D Miałyśmy szczęście, bo czekałyśmy ok. 15 minut i zatrzymał się starszy Chorwat, który chwilę później powiedział nam, że nie pamięta kiedy ostatni raz wziął autostopowiczów (później doszedł do wniosku, że było to jakieś 15 lat temu! :o). Sympatyczny pan podwiózł nas do nowej części miasta po drodze stwierdzając, że nie wyglądamy jak typowe nerdy - no tak typowy nerd nie jest rudzielcem płci żeńskiej :D


Hipsterowe zdjęcie trampek by Ola musi być! :D

Los mandarinkos czyli to co tygryski lubią najbardziej ;)


Do starego miasta dostałyśmy się spacerkiem - z górki, pod górkę, z górki, po górkę - i tak w kółko! :)






Dalej nie idę! :D








Gdzie jest Wally? :D

I zbliżenie - Wally oczywiście wżera lody :D


Einstein <3




Generalnie Dubrovnik jest prześliczny! Niezbyt duży ale naprawdę zapiera dech z piersiach. Można spacerować albo siedzieć i podziwiać - obie opcje uskuteczniałyśmy :)  Niestety nie mam talentu do robienia zdjęć dlatego nie oddają one całego piękna i niesamowitego charakteru miasta ale jak najbardziej polecam wszystkim odwiedzenie tego miejsca!!!

wtorek, 21 maja 2013

Auto Stop Race cz.4 - jak udało nam się dotrzeć do mety!


Część 1: Auto Stop Race cz1. Wrocław-Brno
Cześć 2: Auto Stop Race cz.2 Brno-granica Chorwacka-Maribor
Część 3: Auto Stop Race cz.3 - czyli jak udało nam się wydostać z Mariboru i utknąć na Chorwackiej autostradzie


Poniedziałek, 29.04.2013r

ok. 11:20 - Utknęłyśmy przy autostradzie... znowu! Siadamy na trawie i uporczywie wpatrujemy się w mapę  próbując zorientować się gdzie jesteśmy i jak się stąd wydostać. Na domiar złego kończy nam się woda, a słońce powoli daje nam się we znaki. W pewnym momencie zauważamy zbliżający się samochód - kamper (nie mylić z karawanem to moja specjalność ;)) - HURA! Jesteśmy uratowane! Z uśmiechem na twarzy podchodzę do kierowcy, który podejrzliwie mi się przygląda. Krótka rozmowa i... okazuje się, że starsze małżeństwo z Niemiec nie może nas zabrać, bo mają tylko 2 miejsca, a w środku nie może jeździć więcej pasażerów, bo to niezgodne z przepisami... No tak, porządek musi być ;) Ze smutkiem idę przekazać wieści Oli, kamperowcy cieszą się, że sobie wreszcie poszłam nie wiedzą jednak, że za chwilę wrócę z prośbą o wodę (dostałyśmy od nich całą butelkę :)), a potem przeszkodzę im po raz trzeci niemalże błagając o podwózkę na najbliższą stację - nie przyniesie to żadnych efektów...W tym samym czasie Ola wyrusza na autostradę gdzie zauważa robotników dłubiących coś w drodze - nie wiem jak Ola to zrobiła ale przekonała drogowców, żeby nas podwieźli na najbliższą stację! Musimy tylko poczekać 10 minut!


12:10 - Robotnicze '10 minut' zamienia się w pół godziny. Kiedy w końcu po nas przyjeżdżają okazuje się, że to nie są Ci sami robotnicy z którymi rozmawiała Ola (tamtych wciąż widać przy drodze). Od drogowców dowiadujemy się, że nie możemy łapać na autostradzie i że oni w takim wypadku muszą powiadomić policję - koledzy po to po nich zadzwonili :o O nie! Umowa była inna... Zaczynamy prosić robotników o podwózkę na stację, że beznadziejna sytuacja, że wcale tutaj nie łapiemy, że nie mamy jak się stąd wydostać. Nutka desperacji w naszym głosie i panowie miękną! :D Jedziemy na stację - cel osiągnięty! Kiedy drogowcy dowiadują się, że jesteśmy z Polski zaczynają mówić po Chorwacku twierdząc, że zrozumiemy...  Jednak Chorwacki okazuje się nie być naszą mocną stroną więc drogę pokonujemy w milczeniu - na szczęście to tylko 15minut jazdy! :)

12:30 - Cywilizacja! Podczas gdy Ola ma przerwę obiadową ja nagabuję kierowców - wybór mam spory ale nikt nie zgadza się nas zabrać ze względu na brak miejsc, nie ten kierunek czy... politykę autostopową - nie zabieram autostopowiczów koniec kropka :( Może Ola będzie miała więcej szczęścia - zamieniamy się miejscami. Jak miło jest siedzieć na krawężniku delektując się bułką i sokiem pomarańczowym!

Obiad za 6euro na stacji zawsze spoko! :D

13:00 - Buła zjedzona, jeszcze tylko napić się soczku i kiedy się podnoszę, pełna zapału chcąc podchodzić do kierowców, woła mnie Ola - mamy podwózkę! Cóż za perfekcyjna synchronizacja :D Po powrocie ze sklepu nasz Chorwacki kierowca przynosi nam po batoniku, bo jesteśmy jego gośćmi - oooo! :)  Z kierowcą rozmawia się bardzo miło - jest to człowiek z kategorii "ale kochany i miły"! Opowiada nam o Chorwacji i przytacza różne ciekawostki.


Chorwat odwozi nas na stację benzynową gdzieś na końcu autostrady (bo on jedzie dalej w stronę Bośni) a tam od razu podbiega do nas niebieski ASRowiec mówiąc, że jest jedną z 2óch par która utknęła na tej stacji - ponoć czekają na podwózkę od 4tej rano ! Tłumaczymy to naszemu kierowcy i w wyniku szybkiej decyzji nasze plecaki znów lądują w bagażniku jego wygodnego samochodu - jedziemy razem do Metkovic :) Jest to mała miejscowość na granicy z Bośnią skąd ponoć bardzo dużo Bośniaków jedzie w kierunku Dubrovnika i nie powinniśmy mieć problemu ze złapaniem czegoś.

Czemu nikt mi nie powiedział, że mam takie siano na głowie? :o Nie dziwię się, że kierowcy dziwnie na mnie patrzyli jak do niech podchodziłam ;)

16: 20 - Witamy w Metkovic! Na koniec nasz kierowca powiedział nam gdzie najlepiej łapać i wspomniał, że kilkaset metrów dalej jest dworzec autobusowy i autobus do Dubrovnika - 'jakbyście chciały trochę oszukać' :D

So close!


18:00 - Próbowałyśmy łapać w kilku miejscach i ciągle nic. Przychodnie przyjaźnie się do nas uśmiechają ale dla samochodów jesteśmy chyba niewidzialne... W pewnym momencie jakiś chłopiec zwraca nam uwagę, że mamy źle napisane Dubrownik - powinno być przez 'v'. Poprawiamy tabliczkę ale nie przynosi to żadnych efektów. Chwilę później chłopiec wraz z koleżanką wraca do nas i wdajemy się w rozmowę. Dzieciaki były naprawdę sympatyczne!


Dlaczego nikt się nie chcę dla nas zatrzymać? Wyglądamy jakoś dziwnie czy co?
Chłopiec: No... Masz takie czerwone policzki!

Hahaha :D Wódz czerwona twarz zawsze do usług ;)

Dziewczyna po drugiej stronie ulicy zaczyna krzyczeć coś do naszych dzieciaczków.

Ta dziewczyna pytała się kim jesteśmy?
Tak. Skąd wiesz?
No wiesz Polski jest trochę podobny do Chorwackiego i zrozumiałam.
Ale super :D
Dziewczynka: To była moja starsza siostra... Nie lubię jej.
Naprawdę. Dlaczego?
Powiedziała, że poskarży się mamie, że rozmawiam z obcymi.
A moi rodzice są fajni i pozwolili mi z Wami rozmawiać!

Hihihi jestem obcym z którym dzieci nie mogą rozmawiać :D


Przed 19tą decydujemy się pojechać do Dubrovnika autobusem, bo niestety kierowcy nie są aż tak sympatyczni jak piesi! No trudno...

19:10 - Poproszę dwa bilety do Dubrovnika. - Niestety autobus odjechał 10 minut temu :o Ale jak? Przecież byłam tu wcześniej i nie mogąc rozszyfrować Chorwackiego rozkładu pytałam jakąś panią o to kiedy odjeżdża autobus do Dubrovnika - o 19:40! - Nie, nie. O tej godzinie przyjeżdża... Odjechał 10minut temu! A następny? -Ano o 23... Ehh... Wracamy na skrzyżowanie. Rozkładamy się na trawie i tak sobie odpoczywamy przez kolejne dwie godziny - wprawiając w zdumienie przechodniów i co rusz wywołując uśmiech na czyjejś twarzy :D


Kolacja :D

Ok. 21ej zaczyna robić się chłodno więc decydujemy się zaprzestać bycia główną atrakcją miasta i przenosimy się na dworzec. Po drodze mijamy 2 skąpo ubrane dziewczyny, które stoją przy drodze i też łapią... ale nie stopa ;) Dość szybko zatrzymuje się dla nich samochód... a my głupie tyle czekałyśmy ubrane w zabudowane ASRowe koszulki! ;)


Na dworcu obowiązkowo kawka i rozmowa ze wszystkimi ludźmi po kolei - co rusz dostajemy od nich sprzeczne informacje typu 'nie ma autobusu do Dubrovnika o 23', 'skoro pan z informacji powiedział Wam, że jest taki autobus to chyba jest'. Możecie więc sobie wyobrazić naszą niepewność i ogromną radość po przyjeździe autobusu! O ile Metkovic w dzień wydawał się przyjaznym miastem o tyle dworzec autobusowy w nocy nie należał do najprzyjemniejszych miejsc i nie chciałabym tam utknąć do rana!

23:00 - 01:00 Metkovic - Dubrovnik 60 kun za bilet + 8 kun za bagaż

01:05 - 01:20 Dubrovnik - Kupari - taxi za 120 kun :o Burżuazja musi być! ;) A tak serio to nie miałyśmy już siły czekać na ranny autobus do Kupari (jakoś o 6tej miał być), bo na dworcu autobusowym tak średnio można rozstawić namiot :D

Przybywamy na metę jako 263 team z czasem 63h i 09 minut! :) 

Bo lubię statystyki w tabelkach :D


Wyświetl większą mapę

wtorek, 14 maja 2013

Auto Stop Race cz.3 - czyli jak udało nam się wydostać z Mariboru i utknąć na Chorwackiej autostradzie

Część 1: Auto Stop Race cz1. Wrocław-Brno
Cześć 2: Auto Stop Race cz.2 Brno-granica Chorwacka-Maribor

Niedziela, 28.04.2013r

Ok. 21: Po kilku minutach Ola postanawia zbadać teren i wyrusza na poszukiwanie cywilizacji. Nasza trójka stoi bezradnie z "HELPem" przy rondzie i powoli zaczynamy sobie uświadamiać beznadziejność naszego położenia. A może by jednak spróbować na tej autostradzie? Szansa na jeszcze jedną inspekcję policji nie jest chyba aż tak duża? A jak nic nie znajdziemy to rozstawimy namiot na rondzie! Ciekawe czy za to też grozi mandat... Takie rozmyślania towarzyszą nam w oczekiwaniu na Ole, czasem jeszcze uśmiechniemy się i pomachamy do przejeżdżającego samochodu by w następnej chwili zdać sobie sprawę, że jest to kolejny lokalny kierowca, który autostradę omija szerokim łukiem. Naprawdę na tym rondzie jest więcej pieszych niż kierowców...

Kilka minut później wraca Ola, z uśmiechem na twarzy informując nas, że mamy podwózkę do pobliskiej stacji benzynowej! Kierowca który ma przyjechać za chwilę zgodził się pod wpływem namów Oli a także dzięki przechodniom którzy opowiedzieli mu o nas - biednych dziewczynach stojących przy rondzie z napisem 'help' na karimacie...  Czyli 'help' jednak pomaga! ;)

Nasze rondo odnalezione w google maps ;)

Kiedy tak czekamy na naszego wybawcę przy rondzie zatrzymuje się jakiś samochód. Czyżbyśmy miały aż tyle szczęścia? Nieeee to tylko nasi... Dosłownie kilka sekund po odjechaniu ich samochodu przyjeżdża nasz kierowca - zatrzymuje się przy tamtej grupce niebieskich autostopowiczów a oni już chcą wsiadać do samochodu! Ola jednak krzyczy do kierowcy, że to nie tych ludzi miał wziąć - uff sytuacja uratowana, jednak mamy naszego stopa! ;) Miły Słoweniec proponuje nam podwózkę aż do granicy - ciekawe czy tym razem uda nam się wejść na teren Chorwacji ;)

20minut później jesteśmy na miejscu. Z obawą przekraczamy granicę jednak tym razem nie mamy żadnych problemów i już za chwilę cieszymy się z osiągnięcia pierwszego sukcesu - jesteśmy w Chorwacji! Za przejściem spotykamy 2 dziewczyny od nas, w sumie jest nas 6... Ciężko będzie coś złapać, bo ruch mały.

Próbujemy, próbujemy i nic... Niedługo mają ruszyć TIRy, może wtedy coś się uda... Już nawet pytamy kierowców autokratorów ale Ci twierdzą że nie mogą nas zabrać... Zza granicy dochodzą kolejne osoby. Czasem komuś uda się coś złapać, my niestety nie mamy tyle szczęścia. Wybija 22:00 z braku lepszych perspektyw postanawiamy ruszyć na parking TIRów który mijałyśmy wcześniej - cofamy się do Słowenii i zaczynamy spacer "tylko nie idź w stronę światła" - zagłębiamy się w ciemność, zastanawiając się czy kierowcy nas widzą... Oby! W pewnym momencie zgodnie stwierdzamy, że parking nie jest tak blisko jak nam się wydawało i... postanawiamy zawrócić. Gdy wracamy na granicę okazuje się, że już nikogo tam nie ma - widocznie wszyscy coś złapali. Mimo kilku samochodów chętnych podwieźć nas do Zagrzebia postanawiamy rozbić obozowisko właśnie na granicy! Przechodzimy kawałek dalej, żeby nie narazić się celnikom i... natrafiamy na kolejne przejście graniczne! Tym razem podczas kontroli skanują nasze paszporty. Znów mamy do pokonania kawałek drogi, żeby nie rozbijać namiotu tuż pod okiem celników. Znajdujemy dogodne miejsce obok autostrady na jakiejś górce, rozstawiamy namiot i szybko zasypiamy mając nadzieje, że żadna policja czy inna służba celna nie obudzi nas w nocy ;)


Poniedziałek, 29.04.2013r

06:30 - HURA! Nikt nas w nocy nie obudził. Wychodzimy z namiotu i okazuje się, że wykorzystałyśmy wszystkie pokłady szczęścia, bo na dole stoi policjant, który dziwnie nam się przygląda - no tak niebieski namiot na górce przy autostradzie rzuca się w oczy... Pełne obaw schodzimy na dół, okazuje się jednak, że bardzo miły policjant chce nas tylko wylegitymować i sprawdzić czy nie jesteśmy nielegalnymi imigrantami, namiot przy autostradzie w ogóle mu nie przeszkadza! Po szybkim sprawdzeniu dowodów mamy pozwolenie na powrót na górę gdzie już w spokoju zwijamy namiot by po chwili powrócić pod granicę i zacząć łapanie! :)

07:13 - Kciuk do góry, uśmiech nr 10 i łapiemy! Dziewczynom dość szybko udaje się złapać stopa do Zagrzebia - do zobaczenia w Dubrowniku! :) Dla nas zatrzymuje się kierowca samochodu dostawczego, oferuje nam 2 miejsca lecz kiedy chcemy wsiąść z jego ust pada pytanie "What can you do for me?" - no cóż... Temu panu już podziękujemy. Łapiemy dalej. Ola przy drodze a ja pytam tirowców od których słyszę tylko, że oni owszem mogą nas podwieźć ale tylko do Zagrzebia i to dopiero za 2-3h bo teraz czekają na sprawdzenie dokumentów. Niektórzy z nich dają mi też dobre rady typu "musisz zrobić sobie tabliczkę z napisem miejscowości i stać przy drodze" - no tak na pewno bym na to nie wpadła! ;) Mimo wczesnej pory słońce grzeje pełną parą...

09:20 - Podchodzę do kolejnej osobówki która zaparkowała przy mini poczcie. Z samochodu wyłania się młoda dziewczyna. "Hej. Jedziesz do Zagrzebia?" "Nie. Do Senj". Szybki look na mapę i... hej to nawet lepiej, bo to przy autostradzie na Dubrownik! Okazuje się, że mila Słowenka chętnie nas zabierze o ile nie przeszkadza nam duży pies podróżujący wraz z nią. Oczywiście, że nie przeszkadza! W tym momencie tak bardzo chcę się wyrwać z tego miejsca, że nawet gromada kotów by mi nie przeszkadzała ;)


Podczas gdy Ola zasypia ja dowiaduje się od Ani wielu ciekawych rzeczy na temat Słowenii. Nie wiedziałam, że nasze kraje mają aż tyle wspólnego (między innymi długie kolejki do lekarzy :D). Po 2h jazdy zbliżamy się do celu. Naprawdę nie wiem kiedy ten czas zleciał tak miło mi się rozmawiało! Ania zostawia nas w punkcie odpoczynku dla podróżnych. Pamiątkowe zdjęcie na pożegnanie i zostajemy same.


Kilka minut później zdajemy sobie sprawę, że to jednak nie jest dobre miejsce na dalsze łapanie stopa. Jesteśmy bowiem na pustkowiu... Zresztą sami zobaczcie:


Może i nie ma łazienki czy sklepu ale jest plac zabaw!

Ależ się rozpisałam! Nie chcę Was aż tak zanudzać więc kolejna część już wkrótce! :)

Maribor-granica-Jezerane ok. 220km
Część 4: Auto Stop Race cz.4 - jak udało nam się dotrzeć do mety!

sobota, 11 maja 2013

Auto Stop Race cz.2 Brno-granica Chorwacka-Maribor


Niedziela, 28.04.2013

Poranna kawa i pure ;) 
Wredne pure poprzedniego dnia rozwaliło mi się w plecaku i wszystko było pokryte ziemniaczanym proszkiem :(

07:48 - Szybkie przepytanie kierowców na stacji - niestety nikt nie jedzie w kierunku Bratysławy... No to szukamy dogodnego miejsca do łapania - ja zostaję przy wjeździe na stację, Ola idzie kawałek dalej do skrzyżowania ze światłami. Zobaczymy co z tego wyniknie...

09:11 - No w końcu! Byłam już baaardzo zniecierpliwiona choć w sumie nie łapałyśmy aż tak długo... Ola zwerbowała dwóch Węgrów (ojciec z synem) którzy z początku chcieli zabrać tylko jedną osobę ale udało się ich przekabacić! Planowałyśmy jechać do Bratysławy, ale decydujemy się towarzyszyć Węgrom aż do Budapesztu - na zmianę naszej decyzji mają wpływ dwie rzeczy: 1) z Budapesztu może nam się łatwiej łapać, bo tam jest autostrada aż do Zagrzebia  2) młody Węgier (student informatyki!) jest taaaaaaki przystojny, że aż szkoda zrezygnować z podróży z nim ;)


11:05 - Wciąż w drodze do Budapesztu... Czas na przerwę na drugie śniadanie. Ale zaraz, zaraz czemu ceny za wszystko są takie wysokie?! Szybki sms do siostry "Jesteśmy na Węgrzech. Jaka tu jest waluta? I 100 tego czegoś to ile zł?" :D Okazuje się, że śmiesznie wysokie ceny są w forintach i mają prawo być tak duże, bo 100 HUF to jedynie 1,41zł. Ufff czyli nie zbankrutowałyśmy kupując drożdżówki za 200 HUF ;)

12:11 - Czas pożegnać się z przemiłymi Węgrami... Buuuu.

Och zamknęłam oczy! :( Zresztą wszyscy jakoś tak niejako wyszliśmy  :P

12:30 - Wizyta w sklepie i kupienie tutejszego piwa zaliczone! Śmiesznie jest usłyszeć kwotę 3000 do zapłacenia za kilka piw! ;) Szybkie rozeznanie w sytuacji i spacerkiem na pobliską stację benzynową. Po drodze spotykamy autostopowiczów z... Francji (tak dla odmiany od wszystkich Polaków których pełno na drodze :D) - koledzy próbują wrócić do domu.

Sałatka śledziowa w majonezie :D 

Typowo studenckie zakupy ;)

Zadowolona z zakupów! 
Jeszcze nie wiem, że  ta pasta później rozwali się w plecaku i pobrudzi mi bardzo dużo ciuchów...

13:00 -  Na stacji zastajemy kilka innych par i dowiadujemy się, że nie czekają długo - jest nadzieja! Pytamy tankujących się kierowców oraz stoimy przy drodze w międzyczasie tworząc co raz to nowe tabliczki. Niestety po krótkiej chwili pracownik stacji zabrania pytania kierowców bezpośrednio na stacji... Nie pozostaje nam nic innego jak stać przy drodze. Jest baaaaardzo gorąco. Tego się po Budapeszcie nie spodziewałam!

17:14 - Droga przy stacji, tabliczka 'Balaton' (nie mylić z Bajkałem ;)) i nagle zatrzymuje się jakieś sportowe autko... Seriously? Pytam się kierowcy czy weźmie 2 osoby - no problem. Ołkej! Bob z Kanady sprawia specyficzne wrażenie... Przy wykładaniu plecaków do bagażnika co chwila mówi, że musimy uważać na samochód - no tak na takie cacko trzeba chuchać i dmuchać ;) Wsiadamy do auta - po kilku standardowych pytaniach słyszymy, że jesteśmy bardzo ciekawskie i że mamy przez chwilę siedzieć cicho, bo jak się prowadzi samochód to trzeba się na tym skupić a nie rozmawiać... Zgodnie milkniemy i nie wiemy co o tym myśleć... Na szczęście atmosfera dość szybko się rozluźnia, mamy zgodę na rozmowy i dowiadujemy się, że Bob jest zapalonym podróżnikiem (My: Bob to gdzie w Europie już byłeś? Bob: Hahaha. Chyba łatwiej wymienić gdzie nie byłem!) i kiedyś studiował przez chwilę we Wrocławiu - zresztą gdzie ten człowiek nie był i czego nie robił! ;) W pewnym momencie zatrzymujemy się na przerwę, a Bob zaczyna znosić tony jedzenia - jakieś gulasze itd. Okazuje się, że dzień wcześniej był na jakimś pikniku gdzie ludzie gotowali i zabrał sobie kilka potraw na zapas... Zostajemy poczęstowane dziwnymi przysmakami, których zjedzenia odmawiam, bo mam krzywe zęby do mięsa :D

Zamiast jeść pozuję do zdjęć ;)

Kiedy Bob dowiaduje się o naszym autostopowym konkursie zmienia nieco swoje plany i proponuje nam podwózkę do Zagrzebia (początkowo miał jechać do Włoch przez Lublanę ale po szybkim spojrzeniu na mapę stwierdził, że droga przez Zagrzeb jest równie dobra!). Z uśmiechem na twarzy wsiadamy do samochodu, żeby za kilka minut znów się zatrzymać i przeżyć mały szok! Okazuje się, że Bob chce, żeby Ola siadła za kierownicą jego cacka, że niby obiecała... Hahaha to raczej było powiedziane w żartach, ale nasz Kanadyjski znajomy nie chce słuchać żadnych wymówek i w ogóle nie przejmuje się tym, że Ola odkąd zdobyła prawko rok temu nie miała okazji usiąść za kółkiem... No to będzie się działo! :D Gaz do dechy! Samochód robi głośne wrrrrrr... to się chyba Bobowi nie spodobało więc już po chwili następuje zmiana miejsc ;) Nasz kierowca wydaje się być trochę obrażony, że musi jednak prowadzić - ups... Na szczęście nie mija 5 minut i znów miło gawędzimy. W takiej atmosferze zbliżamy się autostradą do granicy Chorwackiej...


Jakiś kilometr od granicy mijamy 2 dziewczyny łapiące stopa - dobroduszny Bob mimo braku miejsca w samochodzie zatrzymuje się i już po chwili dowiadujemy się, że dziewczyny stoją tutaj już od jakichś 3 godzin i że niestety nie mogą przekroczyć granicy, bo znajdujemy się na autostradzie czyli ruch pieszych jest zabroniony... No to co robimy? Bob stwierdza, że jeśli nam (w sensie mi i Oli) to nie przeszkadza i jeśli nie zniszczymy samochodu to możemy zabrać dziewczyny! Szybkie przemeblowanie, każdy ląduje z plecakiem, namiotem czy inną karimatą na kolanach i w dobrych humorach ruszamy do granicy! Ach jakież zdziwienie spotka nas już za chwilę...

Czas nieznany - straciłam rachubę: dojeżdżamy do granicy Węgiersko-Chorwackiej. Zabierają nam dowody i paszporty - wiadomo standardowa procedura. Za chwilę jednak celnicy pytają, w bliżej nieznanym języku który musi być Węgierskim, o różne rzeczy związane z samochodem Boba. Niewielu z nich mówi po angielsku więc nie jest łatwo się dogadać. Stoimy na przejściu chyba z 15minut - baaardzo stresujące 15 minut podczas których okazuje się, że z racji, tego iż Chorwacja nie jest (jeszcze) w UE to podatki, które Bob zapłacił gdzieśtam komuśtam za cośtam nie są ważne i nie możemy wyjechać poza unię... No to kicha! Strasznie mi głupio, że Bob przez nas może mieć jakieś problemy... Jak się później okazuje Bobowi też było głupio, że oferował nam Zagrzeb a nie mógł nas tam podwieźć. Wycofujemy się szybko z granicy, żeby nie narażać się celnikom i podejmujemy szybką decyzję: jedziemy z Bobem do Lublany... albo nie... tylko do Mariboru!

Podróż na trasie granica-Maribor nie należy do najprzyjemniejszych - siedzę z przodu, a szybka jazda Boba sprawia, że żołądek co rusz podchodzi mi do gardła i ogólnie czuję się nieciekawie... Na szczęście do Maribor nie jest aż tak daleko. Gdy już tam docieramy zaczynamy rozglądać się za dogodnym miejscem gdzie Bob mógłby nas wysadzić... Chcąc nie chcąc miejsce zostaje wybrane przez kierowcę bo gdy zauważamy znaki informujące o zbliżaniu się do granicy Bob trochę panikuje i mówi, że nie może jechać dalej, żeby znów nie mieć problemów na granicy. Zostajemy wysadzone przy autostradzie, żegnamy się i dziękujemy za wszystko!

Na koniec jeszcze grupowe zdjęcie!

Nasze położenie nie wróży nic dobrego... Znajdujemy się przy autostradzie gdzie łapanie stopa jest zabronione - zresztą samochody jadą tak szybko, że szansa iż któryś z kierowców się zatrzyma jest niewielka. Jako, że ekstremalne sytuacje wymagają ekstremalnych środków moja karimata zamienia się w wielki baner z napisem "HELP". Ledwo ustawiamy się z tym przy drodze i już podjeżdża do nas policja - uwaga kłopoty! Dowiadujemy się tego co już wiemy - "nie wolno stać przy autostradzie! Macie minutę, żeby stąd zniknąć!". Oj niedobrze, niedobrze... Na szczęście jakieś 300metrów dalej jest zjazd/wjazd na autostradę i ten upragniony znak informujący, że droga na której stoimy  NIE jest autostradą!


Ustawiamy się przy rondzie na którym ruch jest praktycznie zerowy, a każdy przejeżdżający samochód wzbudzający wzrost nadziei kieruje się do pobliskiej wioski a nie na autostradę. Jesteśmy w czarnej dupie in the middle of nowhere - aaaaaa!

To be continued! 

Ok. 620km