sobota, 30 czerwca 2012

Drink, drank, drunk ;)

Ostatnie 2 dni zleciały tak szybko, że aż wierzyć mi się nie chcę. Po męczącej środzie nadszedł przemiły czwartek czyli dzień bez Michaela, który od 9tej do 17tej był w żłobku - ależ był spokój ;) Nauczyłam Caoimhe grać w wojnę i na tym zleciały nam chyba z 3 godziny tak jak się to spodobało. Nie ma sprawy mogę z nią grać, bo nie potrzeba do tego zbyt wiele wysiłku ;)

Jak w końcu znudziłam się graniem zaproponowałam Caoimhe pieczenie ciasteczek co jej niedawno obiecałam. Wspólnymi wysiłkami zrobiłyśmy Queens Cakes. Muszę przyznać, że było naprawdę zabawnie i na pewno jeszcze to powtórzymy. Jako że Michael chodzi do żłobka raz w tygodniu na cały dzień możemy sobie gotować/piec ile tylko chcemy ! :)

Smaczne babeczki z czekoladą, które zjedliśmy na podwieczorek!
Wczorajszy dzień o dziwo też bardzo szybko zleciał mimo, że zaczęło się niezbyt przyjemnie... Tuż po śniadaniu była walka z Michaelem, żeby pozwolił mi zmienić niewiarygodnie brudną pieluszkę! Wierzgał rączkami i nogami tak, że myślałam, że mnie całą ubrudzi, a do tego przeraźliwie krzyczał - na szczęście udało mi się opanować kryzys, a w międzyczasie Emma wpadła do pokoju przywitać się i uciekła z domu tak, że mały się nie zorientował, że wyszła dzięki czemu oszczędził mi kolejnej awantury :)

Odniosłam też inny sukces wczoraj - w końcu udało mi się namówić Michaela na popołudniową drzemkę! :) Choć może "namówić" to złe słowo, bo jak mały zaczął stawać się nieznośny i widziałam, że jest zmęczony zaniosłam go na górę (oczywiście krzyk!) i położyłam do łóżeczka (jeszcze większy krzyk!!), dałam mu jego butelkę z sokiem i położyłam się obok na ziemi tak, że mnie widział i udawałam, że śpię. Po 5 minutach mały spał jak zabity ;) Yeah!

Podczas gdy Michael sobie drzemał ja bawiłam się z Caoimhe - oczywiście granie w wojnę, grzybobranie i na koniec to co lubię najbardziej - rysowanie!

Oto nasze arcydzieła. Mój bobas i królik Caoimhe zawisły w art gallery na ścianie w kuchni ;) Caoimhe chce na swoje urodziny taki tort jak narysowałam - biedna Emma będzie miała problem próbując jej to wybić z głowy :D
Chyba z tysiąc razy usłyszałam od Caoimhe, że jestem świetna w rysowaniu. W ogóle mała mnie co chwila komplementuje : "Oh Kasia jesteś bardzo dobra w gotowaniu!", "Kasia Wow ale fajnie tasujesz karty", "Kasia bardzo dobrze grasz w tenisa", a nawet kilka razy usłyszałam "Chciałabym, żebyś była moją mamą!" - Caoimhe uwierz mi, nie chciałabyś! ;)

Michael spał prawie 3,5h - unbelievable! Chwilę po tym jak się obudził wróciła Emma i zaczęła przygotowywać obiad, a ja z dzieciaczkami wyszłam na dwór - gdzie spędziłam cudowną godzinkę skacząc na trampolinie i bawiąc się w sklep ;) Zabawa w sklep była cudowna - musiałam co chwilę udawać klienta albo wchodzić do małego domku i być sprzedawcą - Caoimhe nie ma zbyt dużej wyobraźni, ale pod koniec nawet udawało jej się wymyślać ciekawe sytuacje sklepowe :)

W pewnym momencie Emma zawołała nas na obiad - tym razem były hamburgery z frytkami czyli całkiem normalny obiad ;) Do obiadu Emma zaproponowała wódkę i piwo dla Dereka (swoją drogą nigdy nie widziałam Dereka pijącego wódkę ;) On zawsze albo winko albo piwo) - "no spoko" pomyślałam sobie, bo to nie było zbyt dużo tej wódki (może z 1/4 litrowej butelki). Zaczęliśmy pić i rozmawiać co Caoimhe uznała za baaardzo nudne i w pewnym momencie się mnie spytała czy chcę iść z nią na dwór. Powiedziałam jej, że może potem, na co mała odpowiedziała: "OK! Jak tylko moi rodzice zanudzą Cię gadaniem przyjdź do mnie i pobawimy się w sklep." Hahaha - na pewno ;)

Czas bardzo szybko mijał na rozmowie i butelka w mgnieniu oka została opróżniona więc Emma przyniosła następną - tym razem cały litr Smirnoffa... ;) Jak zawsze jak z nimi piję ciężko mi się nawet wyrwać do toalety, bo ciągle rozmawiamy tak, że praktycznie musiałabym im przerywać w połowie zdania, żeby się wymknąć do toalety. Emma z Derekiem mają prościej, bo jak któreś z nich gdzieś na chwilkę wychodzi druga osoba zostaje ze mną :) Jeszcze trudniej jest mi im powiedzieć, że już sobie idę do mojego domku więc tak sobie z nimi siedziałam chyba do północy pijąc magicznego drinka - za każdym razem kiedy opróżniałam szklankę Emma robiła mi kolejnego drinka bez nawet pytania czy chcę. Końcowe drinki były wyjątkowo mocne nie wiem czy to dlatego, że Emma była pijana czy dlatego, że powoli zaczynało brakować nam coli ;) Podczas picia jak zawsze usłyszałam, że mój angielski jest bardzo dobry i w ogóle świetnie się nam rozmawiało :) Raz Emma spadła z krzesła - tak, tak! Oczywiście nie dlatego, że była pijana ! Krzesło od jakiegoś czasu nie było zbyt stabilne i Emma miała po prostu pecha - na szczęście nic się nie stało! :)

Szczerze mówiąc nie wiem jak udało mi się skończyć picie i wyrwać się do mojego domku ;) Caoimhe była już zmęczona, a miała wczoraj spać ze mną, bo w zamian za bycie bardzo grzeczną przez dwa dni obiecałam jej to. Plan był taki, że obejrzymy u mnie jakieś bajki, pogramy w karty czy coś, a potem pójdziemy spać, ale wyszło zupełnie inaczej ;) Jak znalazłyśmy się u mnie obie byłyśmy mega zmęczone więc od razu położyłyśmy się spać. Do 5tej rano spałam jak zabita, a potem mała mnie obudziła, bo trochę się rozpychała i kopała więc nie mogłam zasnąć przez godzinę leżąc dosłownie na brzegu łóżka - dobrze, że nie spadłam ;)

Teraz sobie odpoczywam i zdecydowałam się nie jechać do Dublina, bo okazało się, że Marcin może mnie przenocować dopiero w następny weekend tak więc ten weekend zamierzam spędzić  na czytaniu książek i robieniu projektu z grafiki (motywacja potrzebna od zaraz!).

Ale dużo tego wyszło - mam nadzieję, że dotrwaliście do końca! ;)

środa, 27 czerwca 2012

Brudna, zmęczona i porażona prądem

Oh dear! - jak to mówi mama Peppy Pig... Co za dzień! Zresztą wczorajszy wcale nie lepszy - właśnie sobie przypomniałam, że mam pod opieką dwa diabełki nad którymi ciężko zapanować.

Jak teraz o tym myślę to w porównaniu z dzisiaj wczorajszy dzień nie był taki zły. Był po prostu męczący, bo Michael nie chciał spać w południe, a potem był marudny, a okropna irlandzka pogoda nie pozwalała bawić się na dworze co oboje z Caoimhe tak kochają.

Za to dzisiaj było istne piekło. Rano było nawet miło, bo wczoraj w bibliotece Caoimhe wypożyczyła książkę kucharską dla dzieci i tam znalazła przepis na słoneczne grzanki, które dzisiaj zrobiłyśmy :) Tak to wygląda w książce (moje grzanki były gorsze, bo wycięłam tylko kółka jako, że nie mieli innych foremek):




Michaelowi bardzo smakowały te wycięte kółka - taki sam chleb jak zawsze, ale miał inny kształt więc mały jadł z ochotą ciągle chcąc więcej :) Same tosty też były smaczne - jak tost i jajko sadzone ;)

Caoimhe dzisiaj szalała... Po 5minutach każdej zabawy marudziła, że się nudzi albo zaczynała płakać z byle powodu (np. dlatego, że jej fikołki nie wychodziły) - normalnie masakra. Robiłam dzisiaj z nią pieczątki z ziemniaków - wycięte kształty malowane farbami czego teraz żałuję... Jestem cała w farbie, bo podczas gdy Caoimhe przez chwilę się grzecznie bawiła Michael wziął sobie za cel wypaprać się w farbie i dotykać wszystkiego co możliwe. Całe spodnie i bluzkę mam w farbie :(


Później podczas jednej z zabaw na podwórku "kochany piesek" wykopał piłkę poza ogród i musiałam po nią iść. Ogródek sąsiaduje z polem gdzie pasą się krowy, ale jest normalna furtka, a za nią drut pod napięciem. Wzięłam piłkę, zamknęłam furtkę i próbując odłożyć drut na miejsce... kopnął mnie prąd :o Dziwne uczucie ;)

Normalnie zabawa z dzieciakami-diabełkami od 9tej do 17tej jest baaardzo wykańczająca, kiedy ciągle pada deszcz. Michael oczywiście nie chciał się zdrzemnąć w południe (normalnie śpi), bo za dużo się dzieje i potem chodził zmęczony. Co najlepsze zasnął przy... a w zasadzie podczas obiadu ;) W jednej chwili je, a w drugiej śpi... Jak się obudził po jakichś 20minutach zaczął znowu jeść - komicznie to wyglądało jak tak leżał z ręką w talerzu. Na całe szczęście jutro ten mały diabełek idzie na cały dzień to żłobka więc będę tylko z Caoimhe. Oby nie padało... ;)

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Pierwszy dzień dobiega końca

Hey you! :)

No i kończy się pierwszy dzień mojej pracy - było jeszcze łatwiej niż w zeszłym roku ;) Wczoraj zapomniałam spytać Emmę o której powinnam przyjść więc rano uznałam, że 9 będzie okej (tak zaczynałam w zeszłym roku). Zrobiłam sobie i Caoimhe śniadanie i chwilę później pojawiła się Emma z Michaelem. Mały zdawał się przeczuwać, że Emma zaraz wychodzi więc oczywiście wpadł w histerię (tak samo było w zeszłym roku), ale poszłam z nim na dwór (znowu nie pada!) i zaczęliśmy się bawić piłkami dając Emmie czas "na ucieczkę" ;)

Chwilę potem wróciliśmy do domu, bo z rana trochę chłodno było i wzięłam się za ogarnianie domu, bo miałam opróżnić zmywarkę i sprzątnąć po śniadaniu więc namówiłam Caoimhe żeby mi pomogła po czym poprosiłam, żeby posprzątała w swoim pokoju więc mogłam poodkurzać na dole.

Podczas gdy ja bawiłam się z tą dwójką (budowanie z klocków, zabawa lalkami i oczywiście gra w Grzybobranie ;)) Emma zdążyła wrócić od lekarza i okazało się, że Caoimhe ma popołudniu przyjęcie urodzinowe na które oczywiście chciała iść!

Potem razem z Emmą i dzieciakami poszliśmy do nanny Kathy (babcia Caoimhe i Michaela) mieszkającej dosłownie dwa domy dalej skąd po krótkiej pogawędce udałyśmy się na dłuższy spacer. Myślałam, że po powrocie Michael pójdzie spać, ale po zjedzeniu lunchu okazało się, że ciągle ma sporo energii więc postanowiłam go wymęczyć na trampolinie ;)

Zmęczony Michael
Gdy przyszedł czas przyjęcia urodzinowego mały znowu wpadł w szał, bo Emma wzięła ze sobą tylko Caoimhe. Płakał i wrzeszczał jak szalony, ale jak wzięłam go na kolana i puściłam bajkę to zasnął w mgnieniu oka więc przeniosłam go do łóżeczka i miałam trochę czasu dla siebie - poszłam po laptopa i przeglądałam internet, bo u mnie wciąż nie chce działać...

Emma po powrocie zrobiła obiad (głupio się czuję jak ona coś robi w ciągu dnia, a ja akurat nie mam nic do roboty, ale Emma nigdy nie pozwala sobie pomóc mówiąc, że mam odpoczywać od dzieciaków :)). Dzisiejsze menu składało się z: lasagne, pieczywo czosnkowe, frytki, ziemniaki, gotowana marchewka i kalafior. I powiedzcie mi, że Irlandczycy nie są dziwni ;)

Michael wstał dopiero po obiedzie więc nie miałam zbyt ciężkiego dnia. Za chwilkę wybieram się do mnie znaleźć trochę motywacji i pobiegać na bieżni :) See you!

niedziela, 24 czerwca 2012

Room tour

Na szczęście nie mam takiego bałaganu! ;)


Tak jak obiecałam przyszedł czas na room tour - przygotowałam prezentację ze zdjęć, które zrobiłam :)



Powiem Wam, że mieszkanie w osobnym domku jest baaardzo wygodne - nie muszę słuchać jak Caoimhe z Michaelem płaczą, krzyczą lub się kłócą tylko mogę w spokoju odpocząć ;) Tylko ten internet... Emma obiecała jutro zadzwonić do dostawcy neta, żeby sprawdzić czy da się coś z tym zrobić - I hope so!

Wczoraj był dzień relaksu więc najpierw byłam z Emmą i Caoimhe na zakupach, a potem odpoczywałam (nie licząc godzinnego prasowania - wszystkie moje ciuchy były niewiarygodnie pogniecione po podróży!).

Dzisiaj rano znów było irlandzkie śniadanie - dobrze, że takie śniadanie jest tylko w weekendy, bo raczej nie przepadam za jedzeniem fasolki na śniadanie, a puddingu nie cierpię. Caoimhe ciągle chce grać w grzybobranie i nie uwierzycie... ale ciągle ze mną wygrywa! Naprawdę mam pecha do gier planszowych ;) Zrobiłam tłumaczenie instrukcji i teraz muszę ją wydrukować więc mała będzie mogła grać nawet jak ja nie będę w pobliżu - ufff! ;)

W ramach niedzielnego lenistwa obiad zjedliśmy poza domem - pojechaliśmy do restauracji, która znajduje się w Navan. Zamówiłam lasagne: pewnie wielu z Was nie wie, ale w Irlandii lasagne je się trochę inaczej niż w Polsce - dostajecie mniejszy kawałek lasagne, a do tego frytki, surówki (zazwyczaj sałata) i sałatkę Colesław (czasami jest także pieczywo czosnkowe). Dwa lata temu bardzo mnie to dziwiło, ale już się przyzwyczaiłam ;)

Dla odmiany teraz nie pada i jest piękna pogoda: słoneczko świeci i jest chyba z 20stopnii - to dużo jak na Irlandię więc niedzielne popołudnie mogę zaliczyć do udanych! :)

A od jutra zacznie się praca - mogę sobie z łatwością wyobrazić granie z Caoimhe ciągle w tą samą grę i rozśmieszanie Michaela głupimi minami. Normalnie jestem stworzona do bycia nianią ;)

sobota, 23 czerwca 2012

Irlandia przywitała mnie deszczem, wiatrem i... problemami

Bycie au pairką w Irlandii po raz trzeci czas zacząć! 

Wylot miałam z Goleniowa (ależ to lotnisko jest malutkie!) wczoraj około 13tej. Zarówno podczas odprawy jak i później w samolocie spotkałam pełno dzieci... płaczących dzieci. Jakiś zwiastun tych wakacji? Oby nie ;) W samolocie jak zwykle się wynudziłam i strasznie się ucieszyłam kiedy w końcu wylądowaliśmy. Po przylocie miałam wysłać sms-a do rodziców, żeby się nie martwili i do Emmy, żeby wiedziała, że wkrótce będzie musiała po mnie wyjechać. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że roaming w telefonie nie jest włączony i nie mogłam się z nikim skontaktować... Ależ ja się denerwowałam, bo wiedziałam, że rodzice muszą się strasznie martwić. Z drugiej strony było mi też głupio, że nie dam znać Emmie. Swoją drogą to dziwne z tym roamingiem, bo jak nie miałam abonamentu to zawsze wszystko działało, a tu nagle w abonamencie okazuje się, że trzeba jakoś specjalnie włączyć roaming. No cóż...

Autobus znalazłam bez większych problemów, ale okazało się, że mam pecha bo spóźniłam się jakieś 5 minut i autobus odjechał. Musiałam czekać na następny prawie godzinę podczas której próbowałam znaleźć jakieś darmowe wi-fi i wysłać rodzicom maila. Wi-fi miało bardzo słaby sygnał i nic z tego nie wyszło. Spytałam się jakiejś pani czy mogę od niej wysłać sms-a, ale okazało się, że nie ma nic na koncie... Druga spytana pani powiedziała, że jest z Australii i nie ma telefonu. Damn it! Na domiar złego po upływie godziny autobusu wciąż nie było... spóźnił się chyba z 15minut. W autobusie jeszcze raz spytałam jakąś panią o możliwość wysłania sms-a (do trzech razy sztuka) i tym razem udało się bez problemów (a przynajmniej tak myślałam) więc wysłałam sms-a do Emmy, żeby wiedziała, że ma po mnie przyjechać. Jako, że w autobus był wyposażony w wi-fi spróbowałam się po raz kolejny połączyć i udało mi się na krótką chwilę więc wysłałam szybkiego maila do taty ("doleciałam. nie mam roamingu") i nie zdążyłam zrobić nic więcej, bo wi-fi przestało działać... Bez przerwy próbowało znaleźć adres IP.

Mniej więcej w połowie drogi pani od telefonu powiedziała mi, że sms się nie wysłał i że jak chcę to mogę spróbować jeszcze raz. No po prostu super... Okazało się, że zapomniałam napisać 0 przed numerem telefonu... Na szczęście za drugim razem sms się wysłał, a wi-fi zaczęło działać. Hura! Weszłam szybko na maila (byłam pewna, że tamten e-mail nie zdążył się wysłać) i zobaczyłam, że tata mi odpisał, że zaraz postara się włączyć mi roaming. W przeciągu 10minuut telefon zaćwierkał i zaczęły przychodzić wszystkie sms-y. Spytałam się jakiejś starszej pary obok (słyszałam, że jadą do Navan) jak daleko jeszcze i dowiedziałam się, że jesteśmy jakieś 10minut od Navan. Napisałam więc szybko do Emmy, ale starsza para nie miała wcale racji... W Navan znaleźliśmy się dopiero za jakieś 25minut więc Derek musiał dłuuugo na mnie czekać.

Okazało się, że przyjechał z Michalem po mnie - mały wygląda jak na zdjęciach, przyznam szczerze, że strasznie się przez ten rok zmienił.

Z drugiej strony wszystko inne wygląda dokładnie tak samo - jakbym nigdy nie wyjechała. Caoimhe przybiegła do mnie od razu jak mnie zobaczyła i od wczoraj ciągle mi powtarza jak bardzo mnie kocha/lubi i, że strasznie się cieszy, że znów przyjechałam do Irlandii.

Po kolacji wręczyłam wszystkim prezenty (nie mogłam znaleźć czekolad, które były na spodzie plecaka) i Caoimhe była jeszcze bardziej szczęśliwa. Podczas gdy Michael bawił się klockami ja grałam z Caoimhe w grzybobranie jednocześnie plotkując i popijając miód pitny i wino z Emmą :) Emmie chyba miód smakował i stwierdziła, że smakuje jak toffe wódka (nigdy nie piłam), Derek wypił tylko troszkę i uciekł do salonu oglądać mecz ;) Bardzo miło się siedziało więc byłam z nimi chyba do 21, a później Caoimhe z Emmą odprowadziły mnie do mojego domku (więcej o moim domku w następnym poście, bo ten i tak już jest bardzo długi :D) gdzie przywitał mnie taki oto plakat:


Bardzo miło mi się zrobiło! :) Dopóki nie weszłam do mnie nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo jestem zmęczona... Wzięłam więc tylko szybki prysznic i padłam ;) Nie zdążyłam się nawet rozpakować!

Nadrobiłam dzisiaj rano więc już wszystko jest na swoim miejscu :) Jak poszłam rano do głównego domu na śniadanie to Emma z Derekiem jeszcze spali więc dałam czekolady Caoimhe (ależ była szczęśliwa :D), która czekała na mnie z rozstawioną grą, a Michael bawił się klockami - jeeej! :) Caoimhe obudziła Emmę pytając czy może spróbować którąś z czekolad, więc chwilę potem Emma z Derekiem krzątali się po kuchni przygotowując śniadanie, a ja grałam z Caoimhe w grzybobranie - skubana ciągle ze mną wygrywa! Nie mam szczęście do gier ;)

Śniadanie oczywiście było typowe, za każdym razem jak widzę irlandzkie śniadanie przypomina mi się filmik jaki oglądałam, w którym Billgun zapraszał Anglików na Euro: "Przyjedźcie do nas: mamy bardzo dobre śniadania, obiady oraz kolacje. Chociaż... wy i tak zjecie wszystko na raz na śniadanie!" :D Coś w tym jest, bo na śniadanie była jajecznica, tosty, fasolka w sosie, bekon, kiełbaski, biały pudding (bleh) i smażone pieczarki oraz obowiązkowo herbata z mlekiem. Emma dopiero przy śniadaniu przypomniała sobie, że ja pijam herbatę z cytryną i obiecała kupić cytryny jak będzie w sklepie następnym razem :) Hura! Jakoś nie przepadam za czarną herbatą z mlekiem.

Dobra czas kończyć, bo Was zanudzę! ;)
Niestety internet okazał się bardzo słaby i moje wi-fi wykrywa bardzo słaby sygnał tylko w dwóch miejscach więc będę musiała chodzić do głównego domu - właśnie zaraz się wybieram, bo póki co notka była pisana w notatniku :D

P.S. Pogoda jest okropna! Na lotnisku powitał mnie wiatr tak mocny, że cieszę się, że miałam na sobie 15kg plecak, bo jeszcze by mnie zwiało ;) Od wczoraj wieczora pada. Kap, kap, kap...
P.S.2. Caoimhe właśnie gra w grzybobranie z maskotką Kubusia Puchatka, bo ja siedzę przy komputerze ^^
P.S.3. Przestało padać! :)

czwartek, 21 czerwca 2012

Prezenty!

W końcu skompletowałam wszystkie prezenty dla rodzinki :) Największy problem miałam z prezentem dla Michaela, ale w końcu wymyśliłam co mu kupić i mam nadzieję, że wszyscy będą zadowoleni :)

Dla Emmy i Dereka (host parents) - miód pitny trójniak





Dla Caoimhe (8 lat) - 2 gry planszowe (Gryzbobranie i Rajd samochodowy)




Dla Michaela (2 tygodnie temu skończył 2 latka) - klocki




Oprócz tego kupiłam jeszcze 3 czekolady Wedla: gruszkowo-porzeckową, jagodowo-porzeczkową i gruszkowo-miętową. Wiem, że oni wszyscy lubią słodkości, a Caoimhe będzie na pewno szczęśliwa z powodu tych czekolad. Z gry też pewnie się ucieszy, bo będziemy miały w co grać więc jest w tym też korzyść dla mnie ;) Swoją drogą mam nadzieję, że w ciągu roku Caoimhe powiększyła swoją kolekcje gier planszowych (uwielbiam!), bo gadżet pogodowy obok pokazuje mi, że na dobry początek ma padać od piątku do środy... Zdecydowanie wolę suchsze dni, bo łatwiej mi wymyślać zabawy na powietrzu ;) Dla Michaela klocki, bo to jedna z zabawek jakimi uwielbiałam się bawić i które dzieci wciąż lubią (2letnia kuzynka dostała na urodziny i bardzo chętnie się bawi), a przy okazji klocki polepszają koordynację wzrokowo-ruchową i uczą dzieci wyobraźni! :)

A jutro (właściwie dzisiaj ;)) czeka mnie już tylko pakowanie... Och ja tego nie cierpię, to wręcz paradoksalne, że osoba która lubi podróżować tak bardzo jak ja może tak nienawidzić pakowania. Zawsze mam problem co gdzie włożyć, co zabrać, jak to ułożyć itp. Może w tym roku pójdzie sprawniej... oby! :)

wtorek, 19 czerwca 2012

Come on you boys in green!!

What a day! Nie wiem od czego zacząć... ;) Najlepiej chyba będzie od początku czyli egzamin. Już teraz mogę powiedzieć, że z żółtym kapłanem spotkam się we wrześniu - no trudno... Niestety EURO za bardzo rozprasza ;)

Dzisiaj w końcu odebrałam aparat z naprawy (czekał tam na mnie chyba z tydzień) i wykupiłam ubezpieczenie (jak zawsze od 3 lat karta EURO26 - coś dużo tego EURO dzisiaj ;)). Po egzaminie wpadłam na chwilę na rynek rozejrzeć się i akurat wybiła godzina 12sta, więc pięknie przystrojone koziołki (jeden w barwy Irlandii, drugi w barwy Włoch) zaczęły się tyrkać.

Po południu znowu na rynek spotkać się ze znajomymi i obejrzeć mecz w strefie kibica. Irlandczycy są naprawdę świetnymi kibicami - jakby były mistrzostwa świata w kibicowaniu od razu przynzaję im złoty puchar!

Come on you baoys in green, come on you boys in green! :)


Annachiara w końcu mi odpisała - niestety już nie jest w Dublinie, Noe też wyjechał - ciężko mi jest sobie wyobrazić Dublin bez tej dwójki :( Już nie będzie tak samo, ale trzeba być otwartym na nowości ;)

Dobra mykam się szykować do spania, bo rano trzeba wstać...

Do wyjazdu tylko 4 dni! :)

niedziela, 17 czerwca 2012

Let's start

Już za parę dni, za dni parę wezmę plecak swój i... Nie, nie - gitary na pewno nie zabiorę! ;)

Hmm... Wypadałoby się przedstawić:
Jestem Kasia. Tak właściwie to Katarzyna, reaguję też na imię Kate - o tym później! W tym roku przekroczyłam magiczną granicę i dołączyłam do grona pełnoprawnych obywateli USA - czyt. mam 21 lat. Studiuję informatykę choć czasem myślę, że moim powołaniem jest pedagogika dziecięca tak więc już od 3 lat spędzam moje wakacje w Irlandii pracując jako au pair. Mój "pierwszy raz" miał miejsce w 2010r w Castlebar (co.Mayo), w zeszłym roku byłam pomiędzy Navan, a Kells (co. Meath) gdzie wybieram się (do tej samej rodzinki) w najbliższy piątek! 

Będę opiekować się 8letnią Caoimhe (czyt. Kiwa - ach te Irlandzkie imiona ;)) i 2letnim Michaelem. Caoimhe jest bardzo energiczną dziewczynką, a Michael... hmm rok temu był bardzo głośnym dzieckiem, który uczył się przy mnie chodzić. Jaki będzie w tym roku ciężko powiedzieć, może tym razem nauczę go mówić :) Powiem Wam, że dziwnie jest jechać do tej samej rodziny drugi raz z rzędu - ma to swoje plusy i minusy. 

Od piątku to będzie mój widok z okna.

Piesek na zdjęciu to Jess, krowom jeszcze nie nadałam imion ;)

Więcej napiszę wkrótce, bo mam wyrzuty sumienia, że nie uczę się do jutrzejszego egzaminu... Trzymajcie kciuki! :)